Późnym wieczorem, gdy już wszystkie obowiązki spakowałem do szuflady zamykanej na klucz, pożegnałem gości i tajemnice ukołysałem do snu, wyszedłem z pokoju, nie gasząc światła. Niech wszyscy myślą, że czytam do późna, że znowu planuję wielkie wydarzenia i myślę, jakie dobra wyczyniać od rana. Drzwi i bramkę zamknąłem po cichu, by nikogo w okolicy nie zbudzić.
Przechodząc na drugą stronę, poczułem, jakbym wychodził z magicznego ogrodu do świata zwykłych ludzi. Ludzi, którzy nie muszą układać w głowie planu zerwania się ze smyczy, ucieczki, alternatywy do przeklinania i gryzienia po rękach. Każdy, kto przekracza granicę, czuje, jakby wchodził do raju. Dla mnie ten raj jest więzieniem, w którym dają mi tak wygodną celę, bym nie narzekał.
Czasami przestaję narzekać. Na przykład teraz. Gdy z więzienia wychodzę do brudnego, ale jakże inspirującego świata. Uświadamiam sobie, że nawet powietrze jest inne po tej stronie muru. Napełniam płuca zakazanym owocem i niespiesznym krokiem przemierzam ulicę. Naciągając kaptur niemal na oczy, skręcam dwa razy w lewo, w prawo i znowu w lewo, by po chwili znaleźć się nad rzeką pachnącą wiosną.
Po drodze mijam kilka par trzymających się za ręce, samotne kobiety w sukienkach, z torbami przewieszonymi przez ramię, zapłakaną dziewczynę, która chce krzyczeć i nie być zauważona. Jakiś mężczyzna, na oko siedemdziesięcioletni, ściąga kurtkę i zakłada na ramiona kobiecie w jego wieku, może kilka lat starszej. Łapią się za dłonie, ona pąsowieje jak nastolatka na pierwszej randce, on prostuje się dumny, choć już nieco zmarznięty. Uśmiecham się czule do swoich myśli, głaszczę je opuszkami palców po policzkach, ścierając łzę, która zgubiła drogę.
Wzdłuż rzeki budują śmieszne szklane domy, imitujące te z czasów świetności, a mnie kolejna kropla zgubiła się na trasie z oczu do serca, zatrzymując się na chwilę odpoczynku w kąciku spierzchniętych ust.
Przechodzę mostem, zatrzymuję się na środku, by zrobić niesymetryczne zdjęcie. Nie lubię symetrii. Symetria jest nudna, banalna i wszechobecna. Ludzie boją się nieporządku, bo zbyt często jest zaskakujący. Symetria jest bezpieczna - wiadomo, czego spodziewać się po drugiej stronie. Choćbym chciał, nigdy nie dam się usidlić symetrii. Pragnę emocji, niepewności, przeżyć głębokich i nieprzewidywalnych, miłości jak grom, przyjaźni mimo wszystko. Tak, symetria zabija sztukę. Symetria więzi człowieka.
Robię kilka zdjęć, po czym orientuję się, że nikogo już nie ma. Miasto zasnęło. Ja, który czytam książkę w łóżku, zapewne też zasnąłem. Wszyscy pomyślą: czytał tak długo, że odleciał do innego świata. Tymczasem rzeczywiście jestem w innym świecie. Puste i ciemne zakamarki wołają mnie szeptem po imieniu. Mijam statki, od których woda odbija się wierszem. Wyciągam telefon, póki pamiętam jeszcze te wersy, póki słowa falują mi w głowie. Zamykam oczy i stukam w telefon, mając pod powiekami najpiękniejszy widok świata. Napisałem dokładnie to, co narodziło się w moim sercu.
Przechodząc obok jachtów - nowych, lśniących bielą i spełnionymi marzeniami, i starych, trzeszczących rdzą i zapomnieniem - już wiem. Wolności chcę, nie raju.
Nagle biegnę najszybciej jak potrafię, dłonie zaciskam w pięści, krzyczę w noc, gwieździste niebo wali mi się na głowę i świat wiruje. Wpadam na nią. Wkłada mi pod pachę książkę i mówi "przeczytaj stronę sześćdziesiątą drugą". Patrzę zdezorientowany w jej oczy, ale zdążyła już zniknąć.
Wracam.
Gaszę światło, ściągam kurtkę i wchodzę pod kołdrę, tuląc ją do serca.