środa, 15 lutego 2017

Wyłącz się z Facebooka

Denerwuje mnie dzisiejszy świat. Chyba naprawdę jestem z nim pokłócona. Denerwuje mnie, że żeby być na bieżąco i utrzymywać kontakt ze znajomymi, trzeba być na fejsbukach, snapczatach i innych pierdołach. I tak pewnego dnia obraziłam się na świat tak, że... wyłączyłam Facebooka na tydzień. Postanowiłam, że zobaczę, jak wygląda świat bez internetu i telefonu. Wcześniej zdarzało mi się "odciąć" od wszystkiego na dzień czy dwa, ale chciałam zobaczyć, czy da się na tydzień i więcej. Fakt, chciałam spróbować przetrwać jak najdłużej. Co się okazało?

Okazało się, że nie bez powodu targają mną te wszystkie emocje. Wyszłam z domu, a telefon został na półce. Nigdy nie potrzebowałam go jakoś szczególnie, ale zawsze był w torebce czy w kieszeni i świadomość, że tam jest, niejako mnie uspokajała. Dlaczego? Sama nie wiem. To ktoś zadzwonił (oczywiście nigdy nie odbieram od razu, bo jest wiecznie wyciszony, ale mogłam oddzwonić), to ktoś napisał... Czułam, że mam kontakt z tymi, z którymi go potrzebuję i chcę. Poza tym, wstyd się przyznać, ale nie cierpię nosić zegarka. "Coś" na nadgarstku zawsze mi przeszkadza, więc nawet, gdy nie był mi potrzebny telefon, potrzebowałam godziny. Powiedziałam sobie szczęśliwi czasu nie liczą i wyszłam. Jak na złość, tego dnia akurat bardzo potrzebowałam "czasu". Spojrzenia ludzi, gdy pytasz dziś przepraszam, która godzina? czasami są bezcenne i zabawne. Oczywiście był to czas nauki, na karku czuć już oddech sesji, więc spędziłam cały dzień w bibliotece. Naprawdę nie sądziłam, że podczas nauki tak bardzo potrzebuję internetu i wujka Google. Na co dzień chyba było już naturalne, że mam przy sobie telefon i mogę wszystko sprawdzić w każdej chwili. A nagle... Powiedziałam sobie, że dam radę nie iść na łatwiznę i wszystkie informacje znajdę bez pomocy internetu. Oczywiście się myliłam, bo wróciłam do domu z listą haseł do wpisania... Z jednej strony ten dzień bez telefonu był przepełniony problemami, z drugiej "nie było tak źle". W końcu na wykładach mogłam czytać, bo co innego robić (tak, wiem, można jeszcze słuchać wykładowcy, ale czasami się to nie udaje, choćby człowiek bardzo chciał)? 

Nie sądziłam, że będę potrzebowała tylu zdań na opisanie jednego dnia! Wróciłam do domu, a na telefonie były tylko dwa nieodebrane połączenia i jedna wiadomość. Trochę dziwne, skoro większość czasu na wykładach i na przerwach spędzałam na Facebooku pisząc ze znajomymi z bliska i z daleka. Więc dlaczego tak mało powiadomień? Cóż... Może rzeczywiście to, czego potrzebuję i ci, których potrzebuję, są po prostu obok mnie. Może... Ale o tym dalej. 

Drugiego dnia oczywiście wzięłam już ze sobą ten telefon. Pękłam po dniu, brawo. Rzecz jasna, wszystkie aplikacje "żrące czas" odinstalowałam, ale świadomość, że mam go w torebce... Była dziwna. Kojąca... Choroba XXI wieku. Ale w końcu miałam pod ręką Google, w końcu mogłam sprawdzić to, co nagle zaczęło dręczyć moje myśli... I tyle. Po prostu był. Jednak kolejne dni, przerwy między zajęciami upływały na rozmowach z innymi. To dobrze, bardzo dobrze, ale co jakiś czas ktoś wtrącał "nie wiedziałaś o tym? Przecież pisali na grupie na fejsie", "no to było gdzieś na Facebooku", "sprawdź na fejsie". Nie przedłużając, wytrwałam siedem dni bez tych "niepotrzebnych" aplikacji, ale...

Szukałam substytutu. I znalazłam. Nie wciągnął mnie on tak, jak wciąga Facebook, bo – jak to się dziś mówi – nie ma cię na fejsie, nie istniejesz, ale chciałam poznawać ludzi przez pisanie (może za bardzo lubię pisać i "słuchać" o życiu obcych mi osób, ich problemach, zmartwieniach, zainteresowaniach, codzienności...). Ludzie w internecie (nie przejmuję się, czy kłamią) są bardziej otwarci i łatwiej przychodzi im szczera rozmowa, a przede wszystkim mnie to inspiruje. Znalazłam substytut, poznałam nawet jednego bardzo wartościowego człowieka i postanowiłam utrzymać z nim kontakt. Człowieka, który otworzył mi oczy na wiele spraw, odrobinę pomógł nawet zostawić przeszłość za sobą. Gdzieś na tym świecie są jeszcze Ludzie.

Ale to nie wszystko. W końcu przeczytałam więcej książek, niż bym czytała. W końcu znalazłam czas na wszystko: wyjście z domu, naukę do sesji, czytanie, pisanie, słuchanie, rozmawianie, spotkanie z przyjaciółmi. "Na mieście" poznałam przypadkowych ludzi, którzy byli chętni do rozmowy. Gdy odkleisz oczy od telefonu i fejsa w tramwaju, zobaczysz, że są jeszcze Ludzie. Fakt, zobaczyłam też, jak wyglądają ci, którzy mają nawet nos wlepiony w ekran. Brew unosi się automatycznie. Najważniejsze, że zawarłam ciekawe znajomości, ale jeszcze nic więcej na ich temat napisać nie mogę. Niektóre zerwały się po dniu, inne skończyły się wraz z końcem imprezy, kolejne trwają nadal... Czas pokaże, co z nich wyniknie, czy będą się rozwijać. 

Ci, których potrzebuję, są obok mnie, ale rzeczywiście "bycie" na Facebooku jest niezbędne. Faktem jest też, że będąc daleko od domu, potrzebuję tego telefonu na co dzień. Na szczęście taki detoks pokazuje, że nie jest on niezbędny do życia i pozwala się trochę zdystansować. Nie spędzam tam już tyle czasu, ile spędzałam, mam go więcej dla innych i dla siebie. Może trochę ucierpiały na tym znajomości z daleka, z okolic domu, ale ważne jest dla mnie to, co mam i jeśli zależy dwóm osobom, potrafią dbać o relację. Jestem więc wdzięczna tym, którzy rozumieją, że lepiej do mnie czasami zadzwonić czy poprosić o rozmowę na Skype, niż wypisywać na fejsie. To nie ma być długi tekst opisujący "tydzień bez...". Chcę tylko powiedzieć, że czasami dobrze jest się wyłączyć z Facebooka i włączyć do życia.