wtorek, 27 grudnia 2016

Pomroki – udowodnij, że żyłeś...

Borszewicz był obecny w moim życiu już od jakiegoś czasu, towarzyszył mi w przełomowych momentach i za każdym razem fascynował... Fascynuje do dziś. Pomroki również wiedziały, kiedy trafić w moje ręce, a gdy zaczęłam czytać, po prostu się rozpłynęłam. Musiałam mieć tę książkę zawsze przy sobie, zawsze w torebce, zawsze na widoku. Nawet jeśli w danej chwili jej nie czytałam. Dlaczego, pomyślicie, tak mnie zachwyciła, skoro nie czytałam jej "na raz"? Otóż, gdy tylko pochłonęłam kilka pierwszych stron, zrozumiałam, że to będzie kolejna książka mojego życia. Zrozumiałam, że wywróci mój świat do góry nogami tak, jak zrobiły to Mroki. Zrozumiałam, że chcę czytać ją w nieskończoność, chcę się nią delektować i nigdy nie kończyć. I miałam rację...



Tytuł: Pomroki
Autor: Jarosław Borszewicz
Wydawnictwo: Iskry



Mroki cechuje ciężka i przytłaczająca atmosfera ze względu na obecność Wiktora, który, całe szczęście, potrafił tę atmosferę rozładowywać. Prawdą jest, że Mroki traktują raczej o śmierci, a Pomroki... o życiu, wierze i miłości (coś czuję, że to nie będzie zwykła recenzja, a zaraz zacznę się rozpływać). Borszewicza polecałam na dużej grupie książkoholików i jedna dziewczyna  – pozdrawiam Karolinę z tego miejsca – została trafiona tak, jak ja. Miałam przyjemność rozmawiać z nią w świąteczną noc o Pomrokach, rozważałyśmy znaczenie niektórych fragmentów, interpretowałyśmy stwierdzenia, zastanawiałyśmy się co się stało z...?... No właśnie, bardzo spodobało mi się jedno jej stwierdzenie: na Sipińską! Co się tutaj odborszewiło?! A znane miłośnikom książek zdanie Kura ma pióra! przejdzie chyba do użytku codziennego... Ale wracając do tematu, Jarosław Borszewicz w Pomrokach opisuje życie takim, jakie jest. Nie słodzi, nie stawia miłości w centralnym punkcie, nie wyolbrzymia fascynacji i obawy przed śmiercią, poszukuje odpowiedzi na pytania o istnienie Boga i raju, daje do myślenia każdą stroną, każdą linijką, wersem, zdaniem...

(...)
I zapamiętaj, proszę,
że miłość nie jest dworcową poczekalnią,
do której o każdej porze dnia i nocy
można wejść albo z niej wyjść.
(...)
Pytasz, czy możemy spróbować jeszcze raz?
Nie możemy, bo nie da się wrócić do czegoś,
czego już nie ma.
(...)
Ale powiem ci na pociechę,
że najdłużej pamięta się to,
co się nigdy nie zdarzyło...
I dlatego tę miłość zapamiętamy
aż do pocałunku śmierci!

Jaki Bóg – tacy ludzie...

Wszędzie źle, 
ale w życiu najgorzej...

Dobrze, pora jednak zacząć od początku. Podmiot, którym nadal jest Duet Zezowaty, trafia przed bramy nieba, gdzie okazuje się, że nie ma go na liście! Ale jak to? No to Piotr mu na to: udowodnij, że żyłeś. Oj, on zaraz udowodni... Oczywiście trzeba zacząć poruszającym wierszem od pierwszej miłości, bo nie ma innego dowodu na życie, jak doświadczenie takiego uczucia. Pomroki nie mają konkretnej fabuły, są raczej zbiorem fragmentów, układających się w jedną spójną całość. Całość, z której wyłania się życie. Poszczególne fragmenty i cudowna całość, czytane w skupieniu i – tak sądzę – odpowiednim momencie życia, przynoszą wstrząsający efekt. Jaki? Wszystko się zmienia... Przepraszam, nie powinnam uogólniać, bo przecież każdy może tę książkę odebrać inaczej... Więc jeszcze raz... W moim przypadku przyniosło wstrząsający efekt! Wszystko się zmieniło. Zmieniło się moje postrzeganie świata, spojrzenie na ludzi, na okazje, na szanse obecne i stracone, nawet na miłość. Jakby ktoś wziął taką korbkę w głowie przekręcił i zaczął nią przemeblowywać cały umysł. Może to dlatego, że czytałam te "spójne fragmenty" dawkami? A może dlatego, że akurat teraz potrzebowałam Dueta... Potrzebowałam Borszewicza? Przyczyny mogą być różne, ale w tym przypadku liczy się skutek. Dlaczego?


Trudno mi określić, co jest w stylu pisania Borszewicza takiego, co sprawiło, że się w nim zakochałam. Trudno mi określić, co mnie tak ciągnie do Mroków, że czytam je już dziesiąty raz (może w końcu po tym przeczytaniu również o nich napiszę krótką opinię, bo na razie tylko się zachwycam). Wiem też, że Pomroki będę czytać równie często. Bo te dwie książki tworzą jedną kompletną historię. Nie mogę sobie wyobrazić, że miałabym czytać Pomroki bez znajomości Mroków – i tutaj jest odpowiedź na pytanie zadawane mi przez wiele osób: Czy można czytać Pomroki bez znajomości poprzedniej i czy kolejność ma znaczenie? Nie można, bo kolejność ma znaczenie. Jeśli nie będziecie znali Wiktora z Mroków, nie zrozumiecie Dueta z Pomroków. Jeśli nie poznacie relacji podmiotu z innymi bohaterami, nie zrozumiecie niektórych smaczków. Tak więc, najpierw Mroki, później koniecznie! Pomroki.


Wiem, że jednym z powodów mojej miłości do twórczości Borszewicza jest umiejętność pisania o miłości. Ale nie takiego pisania, jak w tych popularnych romansach i obyczajówkach (do których nic nie mam, a wiecie, że nawet je lubię). Boże, jak on pisze o tej miłości! Przecież on potrafi się rozpisać na kilka stron, tak pięknie, tak obrazowo, tak niecodziennie, a zarazem tak normalnie, realnie i oczywiście. Przykładowo: Duet opisuje, jak Marysia obiera ziemniaki. Ziemniaki? – można pomyśleć – na pewno bym to przekartkował/a. A ja... Kurde, czytałam ten fragment dwa razy i w końcu doszłam do tego, o co mu chodzi... Właśnie, wychodzi na jaw, że mam nieposkładane myśli. Marysia w Pomrokach jest nową postacią. Duet poznaje ją, gdy musi przeprowadzić wywiad do gazety, jednak postanawia dziewczynę zbyć. Marysia trafia do szpitala, a Duet... Cóż, postanawia się nią zaopiekować. I tak się opiekuje Marysieńką i powiem wam, że bardzo ją polubiłam. Czasami mnie irytowała, ale znów interpretuję jej osobę jako element życia. Dość potrzebny element. 


Kto czytał Mroki, zauważy różnicę i tajemnicę... W Pomrokach Duet dostaje listy OD Nieobecnej. Są one świetnym urozmaiceniem historyjek, nie dość, że wzruszające i zastanawiające, to jeszcze ładnie graficznie wyróżnione. Aż chce się czytać po kilka razy (może dlatego te zaledwie 280 stron mogłam sobie wydłużać o kolejne dni?). Tak naprawdę, Pomroki to kopalnia mądrości. Co chwilę brałam do ręki ołówek i zaznaczałam cytaty, ciekawe sytuacje, notowałam przemyślenia. Jednak, jak już wyżej wspomniałam, nie jest to książka dla każdego i nie można jej czytać w dowolnym momencie życia. Każdy wyciągnie z niej na pewno coś innego, inaczej ją zinterpretuje, na każdego inaczej wpłynie. Wiem jednak, że warto. Warto przeczytać. Nie raz i nie dwa. Jedyny problem, to... Niedosyt. Czytałam ostatnie linijki i czułam niedosyt! Czułam się niekompletna i od razu zaczęłam bardziej żałować, że Borszewicza z nami nie ma, bo on powinien napisać dalej! Ale może to dobrze... Może teraz czas, by czytelnicy pisali własną książkę?