wtorek, 27 lutego 2018

Patrzę przed siebie i nie widzę niczego na horyzoncie.

Patrzę przed siebie
i nie widzę niczego
na horyzoncie.
Szukam wzrokiem
w tłumie zdarzeń
sensownej poezji.

Ale coś siedzi mi na barkach.
To mnie łamie.
To mnie przytłacza.
To mnie osłabia.

Kiedyś byłam silna,
a dziś przegrywam
nawet z wiatrem.
Kiedyś byłam ostoją,
a dziś sama nie umiem
ustać na własnych nogach.

To mnie poniża.
Odbiera godność
i szacunek do samej siebie.
To czuć zbyt mocno.

Dlatego marzę
pozbyć się uczuć,
skoro tego nie mogę.
Marzę stać się kamieniem
i pierwszy krok już mam za sobą:
nikt nie zwraca na mnie uwagi.

Tam na górze
pewnie i pogoda jest inna,
a ja niewidzialna trwam
i nie widać, jak to mnie łamie.

sobota, 24 lutego 2018

Każdy kryzys zaczyna się od ludzi.

Każdy kryzys zaczyna się od ludzi. Najczęściej tych, którzy zawodzą. Wracam wtedy wieczorami do domu i za każdym razem zachowuję się tak samo: przekręcam zamek w drzwiach, rzucam plecak na podłogę, patrzę na siebie w lustrze i przecieram twarz dłońmi. Nie mam nawet sił płakać, chociaż bardzo chcę. Może ze łzami uleciałby cały zawód i wszystkie emocje wciskające mnie w podłogę. Rozglądam się po mieszkaniu, słyszę jedynie pisk ładowarki podpiętej do kontaktu i buczenie lodówki. Patrzę w swoje oczy, ślina zbiera mi się w ustach i mam ochotę splunąć w lustro. Ale nie. Nie zasługuję na to.
Zawsze, gdy tylko runie mi światopogląd, otwieram butelkę wina albo whisky i staram się zbudować nowy. Dziś z tego rezygnuję, idę do łazienki, odkręcam wodę i zwiększam jej temperaturę. Parzy. Jak te wszystkie spojrzenia, które nie miały okazać się przyczyną.
Płacz.
Wypłacz to.
Wykrzycz.
Będzie lżej.
Ale nie, nie mogę. Już nie potrafię. Płacz pojawiał się za każdym razem wcześniej i nic nie dawał. Doprowadził mnie tutaj. W to samo miejsce, co zwykle. Zawsze zaczyna się od ludzi, a kończy na samotności.
Ponoć serce to mięsień i nie da się go złamać. Więc dlaczego czuję, że moje ma ostre krawędzie, którymi codziennie urażam kogoś i codziennie urażam siebie? Ma tak ostre krawędzie, że każdy boi się zbliżyć. Nawet ja boję się do siebie zbliżyć. Niby najważniejsza jest szczerość wobec siebie, ale już nawet nie wiem, kiedy kłamię sobie w oczy. Jeśli więc okłamuję siebie, to czy okłamuję innych? Czy może kłamstwo wobec siebie zamienia się w prawdę wobec innych?
Pamiętam, że kiedyś widok dłoni na mojej dłoni, oczy patrzące na mnie, jakby reszta świata nie istniała, co wieczorne dobranoc... Pamiętam, że to wszystko było moim pancerzem. Moją tarczą przed trudnościami i zawodami, nadającą sens walce z przeciwnościami. Pamiętam tę siłę w sobie, człowiek nie do pokonania. Pamiętam i przez to jeszcze bardziej frustruje mnie bezsilność, niesprawiedliwość i własna beznadziejność. Jak z osoby o złotym sercu udało mi się stać zbiorem ostrych krawędzi?

powoli zapominam jak to jest trzymać

powoli zapominam
jak to jest
trzymać za rękę
usta układać do pocałunku
kłaść głowę na sercu
opuszkami palców
czule gładzić po policzku

światło zmienia się
na zielone
a w mojej głowie
jedna myśl jak rak

boję się
że do końca życia
będę niczyja

samotnie błądzić
niewytyczonymi ścieżkami
obejmując się ramionami
na szczycie góry
zamiast się zachwycić
popadnę w rozpacz

wychodzenie do kogoś z sercem

"She took my heart, I think she took my soul"
- Kings Of Leoon 'Closer'

Wychodzi na to,
że wychodzenie do kogoś
z sercem na ręku
i duszą na sercu
jest mało bezpieczne.
Gdy to zabierze,
to czy jeszcze
jestem człowiekiem?

Kim jestem?
Zbiorem pytań,
zlepkiem zdarzeń?
Częścią świata,
czy kawałkiem marzeń?
Różą w twoim ogrodzie,
czy kolcem w twoim ramieniu?

A więc to dlatego
nie chcesz mnie przytulić.
No tak.
Zabierasz to wszystko,
co tak dobrze się czuje
w twoich objęciach.

Dlatego na co dzień
jestem niepełna.

piątek, 23 lutego 2018

Najpiękniejsza poezja to ta w której tęsknię

Najpiękniejsza poezja to ta
w której tęsknię

Tęsknić
to tworzyć
przenośnie cierpienia

Cierpieć to kreować
namiastkę szczęścia
gdy oczami wyobraźni
widzę twoją dłoń
na mojej dłoni
i twoje usta
na moim czole

Rozstania mnie definiują

Rozstania mnie
definiują

Człowiek który wybrał
zamknąć się w pokoju
zamiast wsiąść do pociągu
i pojechać napluć w twarz

Trzeba też umieć
się rozstawać
z psem
z myślą
z człowiekiem

poniedziałek, 19 lutego 2018

- Możemy porozmawiać? -

- Możemy porozmawiać? -
pytam świata,
a cały świat nagle znika.
Tyle ich tu było,
a teraz stoję pod zepsutą latarnią.

- Jesteś dla mnie nic niewarta -
nie musiał tego mówić,
widziałam w jego oczach,
gdy odchodził
z dłońmi w kieszeniach.

niedziela, 18 lutego 2018

Czasami wystarczą dwa słowa wsparcia

Czasami wystarczą
dwa słowa wsparcia
t y l k o  tyle i  a ż  tyle

czasami wystarczy być obok
użyczyć ramienia na kilka łez
dotknąć wierzchu  d ł o n i

czasami można też
tylko zadzwonić

bo wszystko czuć mocniej
i słychać głośniej
gdy idzie się  p u s t ą  ulicą

z pięściami
w kieszeniach płaszcza

Uwielbiam ludzi, którzy potrafią rozmawiać o uczuciach i emocjach.

Uwielbiam ludzi, którzy potrafią rozmawiać o uczuciach i emocjach. Którzy dzielą się wszystkim, co się w nich dzieje. Uwielbiam spacerować miastem, podziwiać w milczeniu budynki i turystów, a nagle usłyszeć zdanie przepełnione wnętrzem człowieka. Uwielbiam ludzi, którzy nie boją się mówić, co czują. Czego się boją. Co sprawia im radość. Którzy nie uciekają, gdy zaczynam żalić się na ból istnienia. Słuchają. I nawet gdy nie rozumieją, starają się zrozumieć. Zadają pytania, opowiadają o swoich odczuciach względem moich słów. Nie muszą rozumieć, bo często sam siebie nie rozumiem, ale doceniam każdego, kto próbuje. Każdego, kto odwdzięcza mi się tym samym: mówi, daje się powoli poznać. Wiem, że kluczem do mojego serca są słowa.
Z drugiej strony fascynują mnie ludzie powściągliwi w okazywaniu czegokolwiek. Ludzie wycofani, wstydliwi, cisi. Bo wiem, że w nich również coś się dzieje. Jednak wtedy myślę za dużo, za dużo analizuję, denerwuję się, że nie mówią mi, co czują, że nie potrafię zajrzeć w środek duszy. Ale gdy już się otworzą, jaka to satysfakcja…
Największym problemem jest mój mur. Wiem to. On sprawia, że nie jestem do końca sobą. Ogłupiam się. Udaję. Jestem inny. Największym problemem jest mur, przez który nikt nie chce się przecież przebijać. Nikt nie ma ochoty „wiercić dziury”, bo wymaga to zbyt dużego nakładu sił i cierpliwości. Ktoś powiedział mi dzisiaj, że to ich strata. Że ten ktoś „wiercił” długo, bo wiedział, że warto. I nie zawiódł się tym, co zobaczył po drugiej stronie. Mówi też, że wartościowi ludzie się postarają.
Czy Bóg stworzył jeszcze jakichś wartościowych ludzi? Takich z charakterem, z uczuciami, odważnych?
Gdzie oni są?
A może mój mur jest już tak potężny, że zrósł się z ciałem? Może to już najodporniejszy pancerz?
Jest we mnie osiemnaście sytuacji. Każda wnosi do mojego życia wewnętrznego coś innego, co można uznać za plus – różnorodność jest jak najbardziej pozytywna. Zastanawiam się jednak, z czego składa się dusza? Czy nie z sytuacji? Towarzyszących im emocji?
Wziąłem kartkę i długopis, by rozpisać sobie jakiś wzór na duszę. Jakieś składowe budujące moje głębokie i nazbyt skomplikowane Ja.
Trzy wywołują nieopanowany smutek, pięć nieopisaną fascynację, dwie melancholię, pięć radość, trzy zazdrość, dwie strach (wręcz lęk) – zacząłem wyliczać na palcach, patrząc na stworzoną przed chwilą listę. – Gdzieś tam jest jeszcze nadzieja, motywacja, ambicja, przerażenie, szczęście, złość...
Trudno jest cokolwiek zrozumieć, jeśli się nie rozmawia. Moje motto brzmi „wszystko trzeba przegadać”, a dzięki ludziom potrafię cokolwiek wywnioskować. Ubieranie myśli w słowa pomaga. Ja lepiej rozumiem siebie, oni mnie, ja ich, oni siebie. I świat staje się piękniejszy. Uwielbiam ludzi, którzy nie boją się emocji. I wiem, że moje bywają męczące i skomplikowane. Ale przez to uwielbiam ich jeszcze bardziej.

***

- Jak zacząć coś czuć? – kartkuję książkę zbyt szybko, by zdążyć cokolwiek przeczytać. Nagle rzuca mi się w oczy jedno zdanie. „Często ludzie uważają, że nic nie czują, albo starają się sprawiać takie wrażenie przed innymi, bo w rzeczywistości czują za dużo, co jest dla nich przytłaczające”.
- No chyba nie – zamykam książkę i rzucam ją gdzieś w kąt, sięgając po kolejną. – Pitolenie. Jeżeli to prawda, to cały mój plan, wszystko… w pizdu! Przecież ja nie mogę, emocje są dla idiotów. Nie jestem idiotą. Nic nie czuję, wyzbyłem się uczuć. Koniec, kropka i żadne pseudonaukowe książki nie będą mi robić wody z mózgu!

piątek, 16 lutego 2018

takim kłamstwem mogę karmić się jak prawdą

takim kłamstwem mogę
karmić się jak prawdą
takim słowem muszę
zadowolić spragnione usta

świat jest piękny
od północy do rana
później budzi się rzeczywistość
i krzyczy w twarz obelgi

tak naprawdę musimy
się zdystansować
i pewnego dnia odejść
w ciszy bez pożegnania

każde w swoją stronę
ale to nic lubię tę ułudę
którą mogę nazywać życiem
i jeśli się postaram nie runie

nie przemieni się w gruzy
jak wyczekane szczęście
bo mogę ją tworzyć
na nowo każdej nocy

więc w ogólnym rozrachunku
kocham życie z tobą
gdzieś w tej samej galaktyce
choć w innym miesiącu i roku

wszystko byś zepsuł mówiąc wprost że...
trzeba nam odejść bym żywym zachowała
to piękne kłamstwo
jeszcze na chwilę

to ta walka której przegranie codziennie wszystko plącze

jest we mnie
dwadzieścia jeden sytuacji
dwadzieścia jeden emocji
skrajnie różnych

każdego dnia muszę wybierać
co zdominuje moje życie

każdego dnia muszę walczyć
by radość wygrała ze smutkiem

to ta walka
której przegranie codziennie
wszystko plącze
i boli bardziej

ale przecież gdzieś tam
jest śmierć

gdzieś tam oni walczą
sami z darami losu

jedyne czego chcę
wsiąść w pociąg i trzymać
ich wszystkich za ręce
a jedyne co mogę

to walczyć tutaj
na śmierć i życie

poniedziałek, 12 lutego 2018

Od kilku dni Leon nie potrafi chodzić spać o normalnej porze.

Od kilku dni Leon nie potrafi chodzić spać o normalnej porze. Po ośmiu godzinach snu obudził się o godzinie 14 i zainspirowany gonitwą snów i nieprzeprowadzonych rozmów bez żadnego przywitania postanowił podzielić się nowym pomysłem na życie. Zerwał się z łóżka i zbierając pranie, przeszedł od razu do sedna.
- Musimy określić jakieś ramy, według których będziemy funkcjonować, jeśli mamy się w jakiś sposób zbliżyć do szczęścia.
- Ramy? - zdziwiona i zaspana nie bardzo rozumiałam, co właśnie powiedział. - Przecież żyjemy w samych ramach, ograniczyliśmy się na tyle, że żyjemy prawie w klatce.
- Jak widać, to wciąż za mało. W tej klatce to istny chaos! Niczego nie kontrolujesz.
- Bo mi w tym przeszkadzasz, Leon - obróciłam się do niego plecami i przykryłam kołdrą po same uszy.
- Tak? A jak tam twoja nauka hiszpańskiego?
Milczałam.
- Widzisz. Nie masz w sobie za grosz samodyscypliny. Co sobie postanowisz, to ci nie wychodzi. Pamiętasz jak postanowiłaś się odciąć od ludzi, którzy budzą w tobie zbyt skrajne emocje?
Zacisnęłam usta.
- No właśnie. Coś nie pykło. Zamiast się odciąć...
- Och, daj spokój - tym razem odrzuciłam kołdrę i usiadłam na łóżku, patrząc mu głęboko w oczy. - Wyobrażasz sobie z dnia na dzień odciąć się od kogoś, do kogo jest się w jakiś sposób przywiązanym?
- Wyobrażam. Zwłaszcza jeśli ten kontakt nie przynosi ci nic dobrego. Po prostu, podejmujesz decyzję i wcielasz ją w życie, a nie myślisz pierdyliard razy, jak to zrobić. Teraz, w tym momencie, już zaczynasz działać.
- Relacja to nie instytucja! - (albo mnie się wydaje, albo powtarzam mu to już setny raz). - Nie da się napisać wypowiedzenia i pomachać na do widzenia i więcej się nie widzieć!
- Pitolenie. Oczywiście, że się da, jeśli ma się mocny charakter i wystarczająco silnej woli. Zaprzyj się i pokaż w końcu tę siłę, która w tobie drzemie! Silna i niezależna kobieto - prychnął. - Samodzielna.
- W takim razie podejmuję decyzję skończenia naszej relacji, zabieraj tobołki i wyprowadź się ze mnie.
- To akurat nie jest takie proste, bo ja jestem częścią ciebie i z moim odejściem stracisz kawałek duszy.
Roześmiałam się.
- Z czego się śmiejesz?
- Z ciebie. Przypominam ci, że to ty jesteś za to wszystko odpowiedzialny. To przez ciebie znów jestem wrażliwa i łamliwa. Zanim się pojawiłeś...
- No, co było zanim się pojawiłem? Powiedz to.
Milczałam.
- Beze mnie ciebie by nie było.
Splótł ramiona dumnie na piersi.
- Jednak wracając do naszych ram. Mam na myśli coś bardziej rozbudowanego i konkretnego od "złotej zasady" - powiedział z przekąsem i uniósł jedną brew. - Nienazywania nikogo "przyjacielem". Od srebrnej zasady "niepokazywania uczuć wyższych" i brązowej "trzymać dystans choćby nie wiem co" (tak na marginesie, to wychodzi ci najmniej).
- Nam - wtrąciłam oburzona. - Nam wychodzi to najmniej, nie obwiniaj mnie o wszystko.
- Pędzisz ku samozagładzie i chyba cię to niesamowicie jara! - śmiechem wywołał we mnie okropny gniew, który musiałam utrzymać w ryzach, by nie sprowokować Leona do wygłoszenia kazania na temat: "jak bardzo marnujesz sobie życie". Mimo że wcale nie jest lepszy.
- Po pierwsze, rozważamy błędy trzy razy w tygodniu od godziny 23:00 do 01:00, przy czym ten czas wykorzystujemy nie na użalanie się, ale szukanie rozwiązań. Po drugie, odcinamy się od osób, które te błędy powodują, bo to nie oni, a my będziemy ponosili odpowiedzialność za ten pożar. Po trzecie, chodzimy do spowiedzi co miesiąc. Po czwarte, próbujemy uczucia opanować, nie zdusić w sobie.
- Powodzenia, Leon. Zwłaszcza tobie. Nie wiem czy pamiętasz, ale mnie się to już kiedyś udało.
- Tak, tylko wtedy miałaś dla kogo. Teraz musisz to zrobić dla siebie. A przecież uważasz, że jesteś tak wiele warta, prawda?

Popełniam błąd za błędem

Popełniam błąd za błędem,
a wiem, że jutro będę żałować.
Podejmuję decyzje, które nieuchronnie
prowadzą do katastrofy.
Jutro znów popłyną łzy
i nikt nie będzie temu winny.
Tylko ja.

Kłamię sobie w oczy, że to
nie jest mój wybór.

Ponoć rozumem można kontrolować
uczucia, a ja nie umiem
odebrać im kontroli.
Zamykam je w pudle na kłódkę,
chowam na dnie szafy,
a one wychodzą w nocy
i mnie pożerają.

Powoli, kawałek po kawałku,
ale cicho! Nikt nie może się dowiedzieć.

Kiedyś w końcu to się stanie,
tam zmieni się całe życie, tutaj
nic. I będę stać w miejscu
i nienawidzić się za każdy błąd
popełniony w pełni świadomie.
Ja będę stać poraniona
i będzie to moja wina.

To tylko kwestia czasu,
tylko czekam, aż się potknę.

niedziela, 11 lutego 2018

Nie jestem nią ale czasami potrafię też pięknie

Nie jestem nią
ale czasami potrafię
też pięknie
Tylko tego nie pokażę
Wszystkie uczucia wyższe
chowam głęboko w szafie
ale dla ciebie mogę

Nie jestem nią
i czasami żałuję
Gdybym miała gwarancję
że dzięki temu złapiesz mnie
za rękę
stałabym się
Z dnia na dzień

Nie jestem nią
a czasami chcę
być sobą która zniknęła
śpi niepotrzebna
i śni o przyszłości
Jednak gdyby to coś
to mogę być zaledwie nią

sobota, 10 lutego 2018

W takich momentach czuję, że jestem po uszy zakochany w tym mieście

W takich momentach czuję, że jestem po uszy zakochany w tym mieście. Że w końcu znalazłem swoje miejsce na ziemi, do którego rzeczywiście chcę wracać, do którego tęsknię i planuję podróż już kilka dni wcześniej. W takich momentach czuję, że przekraczam cienką granicę i wchodzę w najpiękniejsze, co może się przydarzyć człowiekowi - życie. Nie miałem jego świadomości przez wiele lat, a dziś, idąc pod osłoną nocy uroczą i cichą uliczką dużego miasta, mam wrażenie, że jestem na dobrej drodze. Mam wrażenie, że gdzieś przede mną rysuje się kształt jakiegoś celu, przyszłości, nadziei. Idąc tą uliczką, która wygląda jak wyjęta z baśni, przechodząc obok małych domków z ogródkiem przy wejściu i lampkami na ogrodzeniu, wśród pomiałkiwań kotów i szczeków psów śmiało podchodzących po odrobinę pieszczoty, mam delikatne poczucie, że jestem przez to miasto akceptowany i chciany. Rodzi się we mnie przekonanie, że mogę już przestać szukać i błądzić. Mogę przestać uciekać. Przed sobą. Przed przeszłością. Przed żalem i poczuciem bycia zbędnym.
W takich momentach robi mi się ciepło na sercu. Wracam od ludzi, którzy tęsknią za moim towarzystwem, którzy potrafią słuchać o wszystkim, nie narzucać swojej woli i swojego zdania. Przepełnia mnie coś na kształt szczęścia, ale nie przyznam się do tego, gdyż boję się wielkich słów. Wiem, że to jedna z moich najpoważniejszych wad, a obawa przed odrzuceniem odbiera mi tak wiele możliwości.
Dzisiaj po raz pierwszy przyznałem się przed sobą, że panicznie boję się ludzi. Lgnę do nich jak mucha do światła, ale wszystkie doświadczenia składają się na nieopanowany lęk. Marzę o tym, by spotkać chociaż jednego człowieka, który posiadł umiejętność oswajania. To, czego boję się najbardziej, najczęściej ratuje życie. I jest największym szczęściem.
Problem w tym, że wielkie słowa dotyczą też, a może przede wszystkim, relacji międzyludzkich. Idę tą uliczką z uśmiechem na ustach, śnieg skrzypie pod butami, ale w tym samym czasie rodzi się jakaś obawa. Masa przeplatających się emocji, miliard myśli na minutę. Najtrudniej jest utrzymać to, na czym najbardziej zależy. Trudno wejść w relację tak pełną i dojrzałą, by umieć dostosować ją do zmian zachodzących w człowieku. Trudno jest zbudować prawdziwą przyjaźń, która przetrwa próbę czasu, w którym osoby się zmieniają często w przeciwną stronę. Myślę, że prawdziwa miłość to sztuka dostosowania relacji do zmian. Poznawanie człowieka od nowa każdego dnia, odkrywanie go i akceptowanie, wpływanie na jego postępowanie tak, by się rozwijał, a nie czuł przytłoczony czy uwięziony. Prawdziwa i dojrzała miłość zmienia się i dojrzewa wraz z człowiekiem. Dużo relacji zawartych w dzieciństwie skończyło się, bo dorośliśmy i w pewnym momencie poszliśmy w zupełnie innym kierunku. Najbardziej zaskakujące i uderzające jest to, że nawet kilkunastoletnie znajomości potrafią zawalić się z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Dziś nie wiem, czy wierzę w przyjaźń. Czy coś takiego w ogóle istnieje. Raczej unikam nazywania kogoś "przyjacielem", preferuję koleżeństwo czy kumplostwo.
A jeśli to wszystko polega na tym, że dany człowiek jest w życiu, albo ja jestem w życiu tej osoby, póki jest taka potrzeba? Zaś jeśli następuje stagnacja, osoby nie rozwijają się dzięki sobie nawzajem, wszystko się kończy - mniej lub bardziej naturalnie.
Boję się, że umiejętność życia razem, nie obok siebie, całkowicie w tych czasach zanikła. Często czuję się jak stary duch w młodym ciele - jestem bezbrzeżnie szczęśliwy, a zarazem bezbrzeżnie smutny, że pozwalam przeszłości wpływać na teraźniejszość. Że obawa jest silniejsza od miłości.
Ale wtedy, idąc tą uliczką, trąc zmarznięte palce, czułem, że byłem z tym miastem umówiony od zawsze. Ono da mi tę minutę radości i nadzieję, że nie muszę już uciekać, a ja dam mu siebie. Z całym swoim bagażem doświadczeń, niedoskonałości i zawodów. Czułem, że nie liczy się nic poza tą chwilą. Że dla niej mogę żyć. A jeśli istnieje tak przeszywające szczęście, to istnieje również (nawet niewielka) szansa, że zdrowe relacje rodzą się jak ten moment - nagle, w najmniej spodziewanym momencie.

czwartek, 8 lutego 2018

Jest najgorszą częścią mojego serca

Jest najgorszą częścią
mojego serca,
w której nawet dla mnie
nie ma miejsca.
Nie mogę tam zajrzeć
i nie mogę pokazać wejścia
nikomu
nawet temu, kto tam mieszka.
Jest najciemniejszym zakamarkiem
w mojej głowie,
chowam skrzętnie wszystkie myśli
i nie powiem o nich nawet sobie.

Ale wciąż robię mu wyrzuty,
po jaką cholerę tam się panoszy?
Czy z uczuć jest wyzuty?
Niech zabiera te brudne buty,
i natychmiast się wynosi.

Jest najcieplejszym miejscem
tego miasta,
do którego chcę wracać
ze wszystkich stron świata.

Z dowodem czy paszportem w kilka godzin
mogę znaleźć się wszędzie,
tylko nie tam.

środa, 7 lutego 2018

wie(r)sz o dwóch ranach,

wie(r)sz o dwóch ranach,
które krwawią od wieczora do rana,
które codziennie przed spotkaniem
trzeba tamować mocnym makijażem.
wiersz o nich
nic nie zrobi,
wiesz o nich,
nic nie zrobisz.

czy jest na sali lekarz?
zapomniałam, jak się czuje,
jak się uśmiecha.
palce codziennie cierpną,
gdy mają pisać prawdę.
moje słowa cierpią
na niewydolność

i kłamią w (nie)żywe oczy,
skurwysyny.

czy jest na sali lekarz?
kolejny wie(r)sz
właśnie umiera,
a ja patrzę jak zdycha w mękach
i nie mogę nic zrobić,
milczę w bezsilności,
krzyczę w bezsilności,
trwam między dwoma światami

a on drze się,
skurwysyn.

wtorek, 6 lutego 2018

Czym jest to, co mnie zabije, jeśli nie wzmocni?

Czym jest to, co mnie zabije, jeśli nie wzmocni? Czym jest to, co uczyni silniejszym, jeśli nic z tego nie wyjdzie? Czym jest poukładane życie, cudowny plan na jutro i idealny plan na śmierć?
Przecież ja myślę intuicyjnie, nie wiem, czym jest logika, jakikolwiek plan. Jestem poszukującym - szukam siebie, człowieka, miejsca. Ciągle szukam, a jak coś znajdę, okazuje się, że tego nie ma.
Albo nie mogę mieć na własność.
Widziałem koniec świata. Na własne oczy widziałem te gruzy, ten chaos i bałagan. I nagle przestałem czuć cokolwiek, ale czy człowiek może nie czuć niczego? Tak w ogóle, bez udawania?
Przed innymi i przed sobą?
A jeśli to jest coś z moją głową? Jeśli mam w sobie usterkę, której nie naprawię, bo myślę sensualnie, myślę sercem? A jeśli moje ręce są bezsilne wobec własnych słabości? Tylko dlatego, że widziałem koniec.
Koniec swój i ludzkości.
Ale nie, to niemożliwe, by świat skończył się ot tak. Bóg by na to nie pozwolił. A jeśli ja w rzeczywistości czuję więcej niż bym chciał i tylko tak mówię, że nic nie czuję?
Żeby czasem ktoś nie dotarł do tego, co we mnie się dzieje.
Możliwe, że sam siebie nie znam. Że żyję w jednym ciele z obcym człowiekiem, którego nie lubię, bo ciągle przeżywa kryzysy egzystencjalne, bo kiedyś tam widział rzekomo koniec... ale jak dla mnie, to on kłamie.
Łże idiota i gubi się w zeznaniach!
Bo ponoć widział koniec świata i żyje na gruzach, których nie potrafi poskładać i nie spotkał nikogo, kto byłby na tyle odważny, by pomóc cegiełka po cegiełce zebrać się jakoś do kupy.
Powtarza wciąż, że na jego drodze leżą same trupy, zimne jak nasze morze, przegniłe jak jego wspomnienia, śmierdzące jak ta nadzieja, która trzyma go przy życiu.
Nie spotkał nikogo... Nawet siebie.

niedziela, 4 lutego 2018

Nie wiem gdzie jestem

Nie wiem gdzie jestem
co tu robię i jaki jest cel
w całym tym szaleństwie.
Nie wiem, dokąd idę
i czy dotrę na czas,
po co i dla kogo żyję.

Wsiadam do pociągu
z ciężkim i niczyim sercem,
i nie wiem, czy to moje miejsce.
Gdy wyjeżdżam, ktoś za mną tęskni?
I czy ja za kimś tęsknię?
Czy jest tutaj jakiś sens,
dla którego powinnam zostać?

Siadam na moim numerku
obok osoby zapatrzonej w sufit,
zamykam oczy i wstrzymuję łzy,
duszę pragnienie, by wszystko rzucić,
wyjechać na koniec świata
i już nigdy nigdzie nie wracać.

Najbardziej bym chciała
mieć dla kogo myśleć o powrotach,
nie patrzeć na świat jak na klatkę,
wyjeżdżać wiedząc, czym jest tęsknota
i serce ciężkie od rozstań.
Chciałabym wsiadać do pociągu,
pragnąc zostać.

sobota, 3 lutego 2018

Niekończące się schody istnieją nie tylko w snach.

Niekończące się schody
istnieją nie tylko w snach.

Największy paradoks codzienności:
im bliżej,
tym dalej,
więc dopiero zasypiając
mogę złapać cię za rękę.

Wiem, że dziś
zasypiasz na księżycu
wśród miliona gwiazd.
Im dalej,
tym bliżej.

Twój głos jest moją tęsknotą,
wodzi mnie na nadzieję.