niedziela, 15 stycznia 2017

Być tu i teraz

Na początku istnienia Asa prowadziłam cykl Kontrowersje, w którym opisywałam w krótkich refleksyjnych opowiadaniach życie Leosia i Leona. Leon wrócił do mnie na chwilę, ale już nie kontrowersyjnie. Tak, opatrzę ten post taką etykietą, żeby można było znaleźć łatwo resztę jego życia, jednak to już nie kontrowersja. To po prostu przemyślenia osadzone w życiu mojego Leona, którego stworzyłam i staram się tworzyć dalej. Wejdźcie do jego głowy...


W środku czułem się połamany i zraniony tak, że nie powinienem już dawno żyć i oddychać. Gdyby rany na sercu krwawiły, już dawno wykrwawiłbym się na śmierć. Niestety tak się nie stało i musiałem iść do pracy, do ludzi i do świata, chociaż w tamtej chwili tak bardzo tego wszystkiego nienawidziłem. Obraziłem się na świat, że jest tak niesprawiedliwy i bezlitosny (oczywiście, nawet tego nie zauważył). Obraziłem się na ludzi, że najpierw obiecują być (wsparciem, przyjacielem, na zawsze), a później zmieniają zdanie. Zmieniają zdanie i zmieniają swój system wartości. Obraziłem się na nich, bo najpierw mówią, że to i to jest złe i jeśli bym im coś takiego zrobił, nigdy by mi nie wybaczyli. Ba! Zniszczyliby mi życie, nie mieliby skrupułów mnie uderzyć i poniżyć. Mówią tak, patrzę na nich zafascynowany, bo skoro tak sądzą, to sami tego nie zrobią. Ale okazuje się, że wcale nie znam tego kogoś, okazuje się, że tylko pozował. Okazuje się, że robi tę okropną rzecz sam. I nie daje mi możliwości nawet siebie za to uderzyć czy poniżyć (nie żebym chciał, ale spojrzeć w oczy oszustowi, który zastrzegał się... to byłoby coś). Obraziłem się na świat, bo świat się bawi ludźmi. Bo ludzie uważają relację z drugim człowiekiem za zabawę! Bo oni "chcieli po prostu mieć kogoś", i tyle. I już. 

Wszedłem za jakimś człowiekiem w garniturze do biura. Skinął głową na przywitanie kobiecie za biurkiem, ta wygięła komicznie usta, wstała i zaczęła się entuzjastycznie witać.
– Panie prezesie, czy życzy sobie... 
Dlaczego żyjemy w czasach, w których rodzice nie uczą dzieci walczyć i dbać o relacje? Dlaczego żyjemy w czasach, w których rodzice nie dają swoim dzieciom wolności? Dlaczego żyjemy w czasach, w których wszystko inne jest ważniejsze od spotkania człowieka? A później mnie się za to obrywa, bo takie dzieci wyrastają na nieświadomych dorosłych. Żyją w kokonie i nie potrafią postawić się na miejscu drugiego człowieka. Nie widzą swoich błędów... "Rodzice nie mówili mi, jak mam się obchodzić z obcymi, tylko zawsze powtarzali, że z nimi mam się obchodzić jak najlepiej", odpowiedzą zapewne. No tak. Tylko obcych też nie można ranić. O rzekomo obcych też trzeba dbać. Oczywiście medal nie ma jednej strony, a świat ma ich nieskończenie wiele. Są też dzieci, które dostają za dużo wolności i przewraca im się w głowach, następnie stają się nieodpowiedzialnymi dorosłymi, którym nie da się zaufa... 
– chwila. Prezesie? Przecież prezes to krępy, łysiejący mężczyzna. Ten był wysoki, z bujną czupryną i pewną siebie postawą. Co się tu...
Skoro już o zaufaniu mowa, to dlaczego wciąż trafiam na osoby, którym – jak po czasie się okazuje – ufać nie mogę (nie mogłem, jak to powiedzieć?), choć myślałem, że są inne? Wyjątkowe i nie zepsute na tym popapranym świecie? Dlaczego myślę, że mogę złożyć w czyjeś ręce serce, a ten ktoś nagle mi wyznaje, że "to przecież tylko zabawka! Serce nadal masz na środku klatki, skierowane trochę na lewo, a ja w dłoniach trzymam zabawkę, którą mogę pociąć, zgnieść i zmiażdżyć, i nic się nie stanie! Zapomnisz o mnie, a ja to serce wyrzucę, bo mam ochotę na nową zabawkę!". Gdzie się podziali stali ludzie, którzy znają wartość człowieka i wiedzą, jak się z nim obchodzić? Gdzie podziali się...

– Cześć Leon, co ty dzisiaj taki nieobecny? – mrugam kilka razy i dostrzegam Anielę, z którą pracuję już od roku. Na chwilę znikają wszystkie myśli i widzę tylko te szaro-zielone oczy, półdługie brązowe włosy i szeroki uśmiech kwitnący na okrągłej twarzy. Taki uśmiech potrafi dodać skrzydeł nawet człowiekowi bez serca. Próbuję się uśmiechnąć. Nie wiem, jak mi to wychodzi, ale wnioskując po jej reakcji, nie za dobrze. Kładzie mi rękę na ramieniu, a gdy orientuje się, że za długo ją tam trzyma, strzepuje nieistniejący paproszek. Na moim garniturze nie ma na pewno żadnego brudu, za to jest ogromny w miejscu, w którym była owa zabawka. Uśmiech drugiego człowieka sprawia, że nagle ten brud znika. Choć na chwilę.
– Dowiedziałem się, że na innych planetach czas płynie inaczej. To takie fascynujące, że gdzieś tam doba może trwać 36 godzin! Tyle, ile by mi się przydało, by zdążyć żyć. 
Ten dźwięk obijał mi się w głowie cały dzień i całą noc. Aniela, zamiast spojrzeć na mnie jak na szaleńca, najzwyczajniej w świecie wybuchła śmiechem! Boże, daj mi się śmiać tak szczerze i beztrosko. Choć raz. Choć przez chwilę. Daj mi siłę wydobyć z siebie śmiech!
– Myślę, że do życia są potrzebni odpowiedni ludzie i umiejętność zorganizowania czasu, nie dłuższa doba. Chociaż... Gdyby dłuższy dzień oznaczał więcej czasu dla innych ludzi, nie dla pracy, to byłabym oczywiście za. 
– Umówisz się ze mną na kawę? – co? Na kawę? Ale wypaliłem! 
Leon, jesteś idiotą. Jesteś totalnym idiotą. Jesteś totalnym, naiwnym idiotą. Jesteś totalnym, naiwnym, wystawiającym się wciąż na zranienia idiotą! Naprawdę chcesz zobaczyć, jak osoba, która wniosła do twojego zjebanego dnia odrobinę śmiechu, zamienia się w obojętną na twój ból jednostkę i kiedyś, po latach znajomości, odchodzi w zapomnienie, przestaje istnieć i zostawia ci dziurę zamiast serca? Leon, czy ciebie pojebało? Czy ty nie widzisz, co się dzieje w twoim życiu, gdy tylko coś zaczyna się od kawy?
Och, daj spokój. Raz kozie... 
Nie! Boże, nie. Przecież to idiotyczne wciąż narażać się na powtórkę tego, co było. 
Ale potrzebuję przecież do życia innych ludzi. Potrzebuję chociaż złudzenia, że komuś na mnie... 
Leon, nie bądź idiotą. Dasz sobie radę. 
Ale jestem idiotą i nie potrafię nic z tym zrobić, nic na to nie poradzę. 
Leon, jesteś zraniony. Ludzie zranieni ranią innych swoim bólem, nie narażaj jej na to. 
Och zamknij się już, nawet ludzie zranieni mają piękną duszę i potrafią czynić rzeczy, które zdrowym się nie śniły. Skończ już tę głupią dysku...
– Chętnie pójdę z Tobą na kawę, Leon – i znowu ten uśmiech. Ale nie taki, jak u tej kobiety na dole. Ten uśmiech rośnie jak kwiaty na wiosnę, ten uśmiech kwitnie i promienieje w jej oczach. Ten uśmiech wpełza głęboko we mnie i gilgocze moją obolałą duszę. Ten uśmiech...
– Zebranie za pięć minut! Zapraszamy wszystkich do sali konferencyjnej.

***

Poszedłem do kościoła. Jak byłem młodszy, tato powtarzał mi zawsze, że Bóg jest odpowiedzią. Zadaj pytanie, które cię trapi. Bóg jest odpowiedzią. Mówił mi tak często, gdy dorastałem i nagle poczułem, że mam problemy innej wagi, niż wybór między białymi czy czarnymi skarpetkami. Poszedłem do kościoła, a tam ksiądz mówił o Mojżeszu i niespalającym się krzewie. Uderza mnie zdanie JESTEM, KTÓRY JESTEM. JESTEM dudni mi w głowie przez resztę mszy, na kazaniu słucham jednym uchem, bo wciąż mam w głowie to... Czy ja jestem? Od kilku tygodni mam wrażenie, że byłem, ale nie jestem. Rozważam wciąż, dlaczego to wszystko się stało, dlaczego tak zostałem potraktowany, co mogłem zrobić, by tego uniknąć. Myślę wciąż, co zrobiłem źle, że tylu się ode mnie odwróciło. Myślę wciąż, jaki byłem, że to się stało, albo jaki muszę być, by nigdy więcej tak nie bolało. Myślę wciąż, co zrobię jutro, by nie zraniła mnie kolejna osoba. Myślę wciąż, co zrobię za miesiąc, by już nikt nie zmiażdżył mojego serca. Ale nie ma mnie tutaj, gdzie jestem. A powinienem być tu i teraz. Boże, daj mi być, bo zgubiłem się w przeszłości i przyszłości... Oj Leon, ty to zawsze mądry po fakcie.
Jednak wychodzi na to, że doświadczenia przeszłości znacząco wpływają na to, jaki jestem. Może pora spróbować pomóc się ranom zabliźnić i uczynić z nich swój atut? Może pora pokazać wszystkim, że nawet brzydkie serce może być piękne? Że nawet obolała dusza może dawać innej szczęście i zrozumienie? Może pora... Zacząć żyć. 

Tak! Tak, idę w świat lepiej rozumiejąc człowieka! Tak, tak! Idę w świat czynić dobro, bo mnie czyniono zło. Idę w świat pełen zrozumienia i empatii, bo ja tego nie otrzymałem. Idę walczyć o człowieka, o którego nikt nie chciał zawalczyć. O siebie. Gdy wygram walkę o siebie, będę jak lew walczył o innych. I nigdy nie pozwolę im przeze mnie płakać.

***

– Bordowy sweter czy koszula? – stoję przed lustrem i nawijam sam do siebie na głos. – Cholera, tak dawno nie byłem na randce, że nawet nie wiem, jak się ubrać. Długie i monotonne związki chyba niszczą ubraniową intuicję... – zaśmiałem się do odbicia. Zaśmiałem. Się. Boże! Wyjrzałem za okno, wciągnąłem na siebie sweter i wyszedłem po Anielę. Nie mogłem się doczekać jej śmiechu...





Źródło inspiracji, vlog o. Adama Szustaka, którego słucham od kilku dni