środa, 24 lutego 2016

As na stronie #15

 
Bardzo kocham cesarza... ale żałuję, że nie jest zwykłym krawcem!
Piszę do Pani z mojej wanny, gdzie przed chwilą weszłam, żeby zadbać przynajmniej o swój komfort. Nic nie mogę powiedzieć o stanie mojej duszy; istniejemy, to wszystko.
Królowa bez królestwa, władczyni bez poddanych, dobroczyńca bez pieniędzy, polityk bez celu, chrześcijanka bez wiary, mistrzyni własnej ruiny (...)
powiedzenie określające Krystynę Wazówną
(...) Co za pułapka nas rozdziela? (...) Czas biegnie do przodu, my pozostajemy w tyle i mamy coraz mniej czasu, żeby się uścisnąć.
Nie mam przyjaciółek, ponieważ madryckie dziewczyny są tak ograniczone, że tylko potrafią rozmawiać o modzie, a dla urozmaicenia czasu krytykują siebie nawzajem.
Szybko zostanę tutaj sama, bez przyjaciół. Każdy los ma swoją smutną stronę: na przykład ja, która miałam obsesję na punkcie wolności, nakładam kajdany na moje życie – nigdy sama, nigdy wolna, z całą tą dworską etykietą, której stanę się główną ofiarą. Moja wiara w fatalizm jest coraz silniejsza.
Wszystko się we mnie rozpadło i stopniowo pogrążyłam się w otchłani, z której wychodzi się tylko, uprzednio podeptawszy serce. Zmierzyłam cenę cierpienia, jaką płaci się za wysoką pozycję i powiedziałam sobie, że dobra tej ziemi nie są warte wysiłków, których dokonujemy, aby je zachować.
Napoleon nie chciał wojny, był jednak więźniem swojego nazwiska. Jak sam powiedział: "Bonaparte nigdy nie może wycofać się z wojny, której żąda naród".
Mówi się, że Bóg zechciał mi podarować wszystkie rzeczy, jakich można pragnąć na tym świecie, żeby następnie mi je odebrać, jedna po drugiej, i pozostawić tylko wspomnienia.
Chcą mnie widzieć jako wyniosłą, władczą, mściwą i fanatyczną... można dodć dumną, do tego stopnia, że nie mogłam się zdecydować na obronę, kiedy byłoby to takie łatwe, ponieważ wolę kalumnie od zniżania się do poziomu moich oszczerców.

piątek, 19 lutego 2016

"Królowe przeklęte" Cristina Morató

(...) Zmierzyłam cenę cierpienia, jaką płaci się za wysoką pozycję i powiedziałam sobie, że dobra tej ziemi nie są warte wysiłków, których dokonujemy, aby je zachować.







Tytuł: Królowe przeklęte
Autor: Cristina Morató
Wydawnictwo: Świat Książki








Małe dziewczynki często przybiegają w za dużych szpilkach mamy i przydługich sukienkach, wycinają z papieru żółte korony, obwieszają się biżuterią i komunikują rozbawionym rodzicom, że mają pod dachem przyszłą królewnę! Dziś czasy wielkich dynastii, potężnych monarchów, małżeństw politycznych mamy już za sobą, a "księżniczki" kojarzą się z postaciami z bajek lub pięknymi kobietami o nienagannych manierach, którym podlega dużo majątków ziemskich, klejnotów i innych bogactw.

Czy ogromny dwór, duża rodzina i liczna służba może dać szczęście? Jeśli dodamy do tego niewyobrażalne pieniądze, wspaniałą biżuterię, brylanty, piękne ubrania i najróżniejsze zamki, zameczki i zamczyska, możemy stwierdzić, że to raj na ziemi. Jednak Cristina Morató spróbowała przybliżyć nam historię sześciu kobiet, które miały wszystko, a jednak ich życie nie było bajką. Elżbieta Bawarska – słynna cesarzowa Sissi, Maria Antonina, Krystyna Wazówna, Eugenia de Montijo, królowa Wiktoria i Aleksandra Romanow to kobiety znane zapewne nie tylko miłośnikom historii. W książce Królowe przeklęte opisane jest życie każdej z wymienionych historycznych postaci i ludzi z ich otoczenia, możemy wniknąć w skomplikowane umysły, a także poznać z bardziej ludzkiej strony wiele powierzchownie znanych nam sytuacji, jak np. abdykacja Napoleona III i zjednoczenie Niemiec, prowadzenie polityki w Wielkiej Brytanii podczas panowania królowej Wiktorii oraz po śmierci jej małżonka Alberta czy słynna Krwawa Niedziela i zmierzch potężnej dynastii Romanowów w Rosji. W szkołach ponadgimnazjalnych wszystkie wydarzenia tego okresu są przedstawiane jako suche fakty, jednak dzięki przytaczanym przez autorkę listom możemy poznać "kulisy" życia najpotężniejszych rodzin Europy.
Bardzo kocham cesarza... ale żałuję, że nie jest zwykłym krawcem!
Cristina Morató nadaje swojej książce wiarygodności dzięki podawaniu konkretnych nazwisk i relacji rodzinnych, nazw ulic i poszczególnych rezydencji, a także dzięki datom i wyżej wspomnianym listom. Wiele z nich zostało zniszczonych, wydane pamiętniki królowej Wiktorii starannie przeredagowane, co na szczęście nie spowodowało dużych braków w historii. Ponadto ostatnie strony książki zajmuje bibliografia, dzięki czemu czytelnik może być pewien, że historia została dokładnie przeanalizowana na potrzeby powstania książki. Jest pisana jak opowieść, bez konkretnych dialogów, jednak z przytoczeniem faktycznych sytuacji i korespondencji między ważnymi ludźmi Europy, której dwory w opisywanych czasach tworzyły jedną wielką rodzinę. 

Co łączy te sześć kobiet, oprócz – oczywiście, jak być powinno i jak się wydaje – posiadania ogromnej władzy, życia w przepychu i wśród najznamienitszych ludzi oraz często koligacji rodzinnych? Przede wszystkim każda z nich czuła, kochała, nienawidziła i musiała udawać. Życie potężnych władczyń i władców tamtych czasów było teatrem, a gdy uciążliwa rola spadała wraz z płaszczem, ci stawali się normalnymi ludźmi z problemami rodzinnymi i zdrowotnymi. Na kartach książki w kilku przypadkach spotykamy się z porównaniem dworu do sceny i stwierdzeniem, że wszystko wkoło jest niczym innym, jak tylko "złotą klatką", w której trzeba ściśle przestrzegać etykiety i zasad. Jednym z przywilejów było podróżowanie, często traktowane jako sposób na chwilę ucieczki, relaksu i uporządkowania własnej psychiki. Cristina Morató pokazuje też tragiczne skutki niewyobrażalnej odpowiedzialności i presji otoczenia, na przykład choroby psychiczne, nieprawidłowości w rozwoju i inne szczegóły, o których zbyt często historia milczy.
Szybko zostanę tutaj sama, bez przyjaciół. Każdy los ma swoją smutną stronę: na przykład ja, która miałam obsesję na punkcie wolności, nakładam kajdany na moje życie – nigdy sama, nigdy wolna, z całą tą dworską etykietą, której stanę się główną ofiarą. Moja wiara w fatalizm jest coraz silniejsza.
Osobiście jestem zafascynowana Królowymi przeklętymi, przeczytałam je z zainteresowaniem, jakiego już dawno żadna lektura we mnie nie wzbudziła. Myślę, że jest to książka dla każdego, czyta się ją bowiem jak opowieść, zupełnie jakby słuchało się bajarza. Można wczuć się w sytuację bohaterek i ich rodzin, kobiet i ludzi z krwi i kości, mimo iż nikt z żyjących nie ma tak ogromnej władzy. Przy okazji Cristina Morató uczy historii, przytaczając dokładne daty i wydarzenia, co na pewno przyda się nie tylko na maturze. Dziś wiemy, że czasy książąt i księżniczek już za nami, a gdy dzieci oznajmią, że w przyszłości chcą zostać jednymi z nich, pomyślimy z uśmiechem na twarzy "te czasy już minęły". Na szczęście?

Oceńcie sami, jestem ciekawa waszej opinii!

środa, 17 lutego 2016

As na stronie #14


W tym tygodniu cytaty z książek 


(...) jestem dziś tym, kim chcę, i być może wykażę ci, że jestem tobą samym, a ty nie jesteś niczym. Ale czy wznoszę się do gwiazd, czy zstępuję do otchłani, nie przestaję być nigdy sobą i to, co dostrzegam, jest zawsze tylko moją własną myślą (...).
Świat naprawdę jest jedynie tym, co odczuwamy, nie da się od niego uciec.
Wszystko ode mnie wychodzi i do mnie powraca.
Wszyscy mamy wątpliwości, czy życie jest czymś innym niż snem, złym snem, gdyż bez tego pasma cierpień i udręk moglibyśmy się obejść...
Świat... och! Jestem znużony serwowaniem sobie wciąż tej samej zupy. Już jej nie trawię, to trucizna, fetor. Ach! Gdzież jest czyste powietrze absolutu, życie, w którym byłbym wyłącznie ja i ja...
Ja istnieję na zewnątrz tego, co postrzegam, albo tworzę. Jestem mną, to jest pełne, to jest całkowite, ja to jest coś.

Otwórzcie oczy i popatrzcie na to, co możecie zobaczyć, nim zamkniecie je na zawsze.
Ulicami w dole krąży na koniu Śmierć, zatrzymuje od czasu do czasu rumaka i zagląda do okien. Jeździec ma ogniste rogi, z jego nozdrzy sączy się dym i trzyma w dłoni złożonej z samych kości nową listę adresatów.
Prawie wszystkie gatunki, jakie kiedykolwiek żyły, wymarły, Laurette. Nie ma powodu sądzić, że ludzkość będzie wyjątkiem
O kształcie historii decydują zwycięzcy. To ważna nauka. Zwycięzcy piszą historię.
Krocz ścieżkami logiki. Każdy skutek ma przyczynę, istnieje wyjście z każdej sytuacji. Do każdego zamka można dopasować klucz.
Jak cudownie bezsensowne jest budowanie pięknych budowli, komponowanie muzyki, śpiewanie piosenek, drukowanie ogromnych ksiąg pełnych kolorowych rycin ptaków wobec straszliwej, wszechogarniającej obojętności świata – jakież pretensje mają ludzie! Po co komponować muzykę, skoro Cisza i wiatr są znacznie potężniejsze? Po co zapalać lampy, skoro w nieunikniony sposób pochłonie je ciemność?

piątek, 12 lutego 2016

"Skrawki błękitu" Lois Lowry







Tytuł: Skrawki błękitu
Cykl: Dawca, t. 2
Autor: Lois Lowry
Wydawnictwo: Galeria Książki







Po znakomitej przygodzie z Dawcą przenosimy się do zupełnie innego świata, w którym wszelkie niedoskonałości są eliminowane, a społecznością rządzą oszustwa i dzikość. Skrawki błękitu to druga część kwartetu Dawcy, której akcja została umieszczona w zupełnie innym, lecz bardzo podobnym świecie i specyficznej społeczności. Spotykamy się z niesprawiedliwością, brakiem tolerancji odmienności i zazdrością, a także z nowymi bohaterami, starającymi się walczyć z rzeczywistością, w której zmuszeni są żyć. Ludzie funkcjonują w codzienności przepełnionej zasadami i schematami. Przede wszystkim z wiekiem każda osoba dostaje kolejną sylabę do imienia, więc im człowiek starszy, tym jego imię jest bardziej rozwinięte – po tym można określić wiek postaci pobocznych. Życie społeczności polega głównie na pracy, która jest dopasowana do płci i wieku. Niestety, wśród ludzi trudno spotkać jakiekolwiek więzy rodzinne, uczucia matek do dzieci czy do mężów. Wszystko opiera się na pracy, dlatego każda niedoskonałość jest natychmiast eliminowana, najczęściej przez wysłanie danej osoby na Pole Pożegnań. Tam czuwają nad nią najbliżsi, aż zakończy swoją wędrówkę.
Bądź dumna ze swego bólu. Jesteś silniejsza od tych, którzy go nie zaznali.
Główną bohaterką jest Kira, wkraczająca dopiero w dorosłość. Dziewczyna jest wyjątkowa, bowiem jako jedyna niepełnosprawna żyje z innymi i wykonuje lekką pracę w szwalni. Od dziecka ma wykręconą nogę, przez co z trudem się porusza. Przy porodzie matka walczyła, by zachować ją przy życiu, a inne  kobiety uważają, że dziewczynkę udało się ocalić tylko dlatego, że była córką ważnego mężczyzny, członka miejscowego zarządu. Kira nie wie nic na temat swojego ojca, zginął rzekomo podczas polowania rozszarpany przez... bestie, które wedle wierzeń miejscowych kryją się w lesie kreowanym na miejsce niebezpieczne i odgradzające wioskę od reszty świata. 
Gdy umiera matka Kiry, wszyscy przestają tolerować jej obecność. Chcą, aby została wygnana, gdyż do niczego się nie nadaje i nie będzie mogła zapracować na swoje utrzymanie. Jedna z potężniejszych kobiet chce odebrać jej dom i ziemię, by na to miejsce wybudować zagrodę dla rozrabiających dzieci i zwierząt. Kira przeciwstawia się tym żądaniom, a kobieta posuwa się do czynu ostatecznego... Na szczęście jedna z zasad regulujących życie mówi, że konflikt, który może zakończyć się śmiercią, musi zostać przedstawiony przed sądem. Kirę postanawia bronić jego członek, dawny znajomy jej ojca... 
Okazuje się, że dziewczyna ma dar – dary w społeczności nie są powszechne, posiada je tylko kilka osób i, jak później się dowiemy, ich istnienie ma znaczący dla całej serii cel. Matka hafciarka nauczyła Kirę wyszywać, dzięki czemu w jej dłoniach pojawia się magia, która może uratować życie kalekiej dziewczynki.

Kira zaczyna nowe życie i ciężko pracuje, poprawiając szatę Śpiewaka na coroczne święto, podczas którego cała społeczność nie pracuje i zbiera się w jednym miejscu, by posłuchać "Pieśni o Ruinie" (podobnie jak w Dawcy święto grudniowe, prawda?), czyli długiej historii ludów i świata. Dziewczyna żyje samotnie, nie licząc fałszywego przyjaciela, który bronił ją w trakcie procesu, rzeźbiarza, który także jako dziecko został powołany do poprawienia "laski Śpiewaka", tajemniczej dziewczynki i odwiedzającego Kirę Matta. Jednosylabowy chłopiec jest tak zabawny i sympatyczny, że zżyłam się z nim bardziej niż z Kirą, czekałam z niecierpliwością na jego odwiedziny i śmiałam się ze stylu jego wypowiedzi, przypominającego wiejską mowę bądź gwarę. Pochodzi z Moczarów, gdzie mieszkają ludzie biedni i niezajmujący się swoimi dziećmi w ogóle, Matt chodzi ciągle brudny, a okazji na zaspokojenie głodu szuka odwiedzając Kirę. Gdy Matt niespodziewanie znika, martwię się, co takiego Lois Lowry wymyśliła i jak potoczą się jego losy. Wyrusza na poszukiwania błękitu, w podróż niebezpieczną i pełną niespodzianek.
Pochodzą zewsząd ci, którzy odnieśli rany, czasami nie tylko ciała, lecz także inne.
Druga część Dawcy jest napisana tak lekko, że podczas jej czytania człowiek się odpręża i relaksuje. Bohaterowie książki są ciekawi, a ich relacje z Kirą interesują czytelnika i zachęcają do dalszej lektury. Skrawki błękitu są jednak typową środkową częścią serii, w której nie dzieje się nic specjalnego i zaskakującego. Wprowadzają one tylko w nowy świat, pokazują realia zbliżone do społeczności Jonasza, który niestety ani razu na kartach powieści się nie pojawia. Byłam tym zawiedziona, bowiem miałam przed sobą wizję kolejnej wspaniałej lektury, równie mocno angażującej, co Dawca. Świat jest prosty i, mimo kilku szczegółów, jak najbardziej normalny. Czytamy o życiu zwykłych ludzi i tylko tyle. Autorka znowu (albo nadal) porusza temat dobra i zła, zadaje pytania dotyczące sensu życia. Jest to jednak książka warta przeczytania, zwłaszcza, gdy żyje się w ciągłym stresie. Wystarczy jeden wieczór, by ją pochłonąć, jest pisana tak lekko i płynnie, że nie można się od niej oderwać. Fakt, w Skrawkach błękitu brakuje "tego czegoś", co było w Dawcy, jednak wierzę, że autorka jeszcze zaskoczy mnie w kolejnych częściach. Opis na okładce Posłańca, trzeciej części kwartetu, zapowiada kontynuację przygód Kiry i Matty'ego (tak, Matt staje się już dwusylabowcem) i to właśnie chłopiec staje się głównym bohaterem. Dlatego myślę, że czas poświęcony na Skrawki błękitu nie był stracony, a autorka tylko powoli wprowadziła w inny, nowy świat, który doprowadzi mnie do Jonasza, za którym tak tęsknię.

środa, 10 lutego 2016

As na stronie #13


Po tygodniu oczekiwań na kolejną dawkę cytatów zapraszam na chwilę do świata dwóch książek: 


Zaczyna się optymistycznie, ale te światy, które dla siebie stworzyliśmy, to tylko zamki na piasku, znikające z wieczornym przypływem.
(...) jestem o wiele mądrzejszy niż pozostali (...). Po prostu ci bardziej inteligentni nie cieszą się popularnością, tak z zasady. Budzą podejrzenia. Nie pasują. Czasami oczywiście okazują się przydatni (...), ale większość traktuje ich z nieufnością, jakby te same cechy, które sprawiają, że są niezbędni, oznaczały także, że mogą być niebezpieczni.
(...) choć śmiech to najlepsze lekarstwo, niektórzy są nieuleczalnie chorzy.
Małżeństwo oznacza niezgodę (...). O wiele łatwiej jest skłócić małżeństwo niż szczęśliwych singli.
Zbyt często spotykamy przeznaczenie, usiłując przed nim uciec.
Tylko głupiec albo pijak może twierdzić, że imię nie ma mocy. Wszystkie słowa mają moc, to jasne, ale imiona mają moc największą, i dlatego bogowie mają ich tak wiele. Nadając czemuś imię, zyskujesz władzę (...).
Kara jest daremna. Nie powstrzyma przestępcy, nie zmaże przeszłości, nie zmusi winnego do żalu. Kara to tylko marnowanie czasu i niepotrzebne cierpienie.
Ilekroć coś idzie nie tak, tylekroć ludzie obwiniają Chaos, ale w rzeczywistości Chaos wcale nie musi wkraczać do akcji. Jeśli chodzi o przemoc, ludzie doskonale radzą sobie sami. Najgorsze zbrodnie – morderstwa, gwałty, ofiary z dzieci – robili to sami, choć oskarżali o to ciemne niebo. A przecież mrok już był, był w ich sercach.

Jeśli nosisz w sobie magię, powinieneś chronić ją przez całe życie, bo kiedy raz pozwolisz jej zniknąć, już nigdy nie powróci.
– Wyboru dokonuje los (...). Okrutny los. Ale nie popełnij tego samego błędu co ja. Nie zadowalaj się byle czym. Nie obniżaj standardów.
Zasady dają poczucie bezpieczeństwa. Ale niektórzy mylą je z wydawaniem osądów. Łatwo jest kogoś potępić, Vaughn. Miłość to trudniejsza opcja (...).
(...) ludzie nie muszą pamiętać, jak to było kiedyś, kiedy czuli się szczęśliwi i bezpieczni. Powinni mieć nadzieję, że poczują się tak w przyszłości. A czasami jedyne, czego potrzebują, to, powiedzmy, dość pieniędzy, żeby uciec.

niedziela, 7 lutego 2016

Strata czasu


Każdy człowiek zmienia się z dnia na dzień. Budzimy się tak naprawdę w towarzystwie osoby, której wczoraj nie znaliśmy. Przyglądamy się oczom w lustrze, ale nie wiemy, czy to rzeczywiście te same tęczówki. Tępo patrzymy w jeden punkt z przymrużonymi oczami i zastanawiamy się, czy rzeczywiście wstawanie codziennie prawą nogą ma sens. Niestety, tracimy coś każdego dnia, a nie każdego coś zyskujemy. Częściej idziemy do pracy/szkoły w humorze godnym współczującego westchnięcia, co często słyszymy stojąc na przystanku, jadąc autobusem...
– Łolaboga, jak ci młodzi mają teraz ciężko. W tych tornistrach to jakby cegły nosili, ani się to nie uśmiechnie ani nic. Nawet miejsca nie ustąpią, a jak już, to z łaską.
Oni jednak nie wiedzą, że to nie ciężki bagaż jest naszym problemem. Mamy ich więcej. Przede wszystkim brak perspektyw, poczucie bezsensowności naszej egzystencji i głębokie niedocenienie, wręcz zobojętnienie. Jak pogodzić się ze stratą ważnych dla nas rzeczy?

STRATA CZASU

Nikt nie zwróci nam niewykorzystanych lat stagnacji. Nikt nie zwróci nam godzin zmarnowanych na bezsensowny film czy nudną książkę. Przykra prawda jest taka, że czasu dla siebie mamy niewiele, a jego strata jest nieodwracalna. Ten błąd ludzie popełniają nagminnie, jednak każdy grzech można odpokutować. Jak? W tym przypadku nie powinniśmy znów marnować czasu na rzeczy bezsensowne, zbędne i zupełnie niepotrzebne. Starożytni Rzymianie uważali, że oddając się lenistwu, ludzie uczą się źle czynić*, więc każdą chwilę zwaną otium wykorzystywali na szlifowanie talentów, rozwijanie zainteresowań czy zacieśnianie więzów rodzinnych... Pomińmy fakt, że uwielbiali uczestniczyć w przedstawieniach walk gladiatorów czy walk ludzi ze zwierzętami... Może przemoc ich rozwijała, kto wie. Jak pogodzić się ze stratą czasu? Czy można jakoś przeciągnąć ją na swoją stronę i czerpać z niej korzyści? Znów zapraszamy na scenę Leona...

– Co za beznadziejna książka – westchnął Leon, przewracając kolejną stronę "Ferdydurke". – Czyste szaleństwo, marnowanie mojego cennego czasu, który mógłbym przeznaczyć na naprawdę ciekawą książkę... Mógłbym się zrelaksować, odpocząć, a tutaj serwują mi bezsensowne wariactwo. Szkoła jak żywa! – rozprawiał kolejny raz mówiąc do siebie. Wstał powoli z łóżka, by zmienić pozycję. Położył się na podłodze twarzą w stronę sufitu, później przewrócił się na bok, usiadł, poobserwował muchę uwięzioną w żyrandolu... Odwlekał powrót do lektury w nieskończoność, aż wpadł na znakomity pomysł. – Jeśli przeczytam tę lekturę do końca, kupię sobie stos ciekawych i interesujących mnie książek, które wniosą cokolwiek do tego szarego życia. 
Dzień wstawał powoli. Dużymi krokami zbliżała się bezlitosna jesień, niosła ze sobą lenistwo i przygnębienie, a jedynym rozwiązaniem na poprawę humoru byłaby wycieczka do parku przyozdobionego złocistymi liśćmi, czerwonymi krzakami i brązowymi kasztanami. Jak to jest, że w człowieku rodzi się melancholia, a przyroda pięknieje u schyłku życia? – myślał Leon, wyglądając przez okno na malujące się w oddali krajobrazy. Do późnego wieczoru czytał "Ferdydurke" i był z siebie dumny. W ten sposób pozbył się odrobiny znienawidzonej przez siebie cechy: lenistwa. Był krok bliżej do osiągnięcia ideału.
–Tak... – zamruczał do siebie. – Marnowanie czasu też może być kształcące i twórcze. Trzeba go marnować tylko w sposób balansujący na granicy niemarnowania. W sumie obejrzałbym sobie jakiś film... A nóż przyda mi się któryś wątek na maturze ustnej – zaśmiał się. Uwielbiał wymyślać różnorodne wymówki, byle tylko nie robić ciągle tego, co każą mu inni.

Czy jest coś złego w stracie czasu, jeśli sposób, w jaki się go traci, sprawia przyjemność i relaksuje? Albo – jak w przypadku Leona – skutkiem jego "marnowania" będzie zapewnienie sobie chwili rozrywki, samorozwoju i przyjemności? Tracić czas też należy z głową, jednak pamiętajmy o jednym... Czasu nikt nam nie zwróci, wykorzystujmy go tak, by nie żałować i nie zostawiać pustki we własnym życiorysie.

Poprzednio:
UTRATA MOTYWACJI

piątek, 5 lutego 2016

"Dawca" Lois Lowry









Tytuł: Dawca
Cykl: Dawca, t. 1
Autor: Lois Lowry
Wydawnictwo: Galeria książki








Opinie na temat książki Lois Lowry Dawca prześladowały mnie wszędzie. Miałam wrażenie, że chce być przeze mnie przeczytana, że to coś dla mnie. Zafascynowana perspektywą przeżycia przygody z opisu podobnej do Roku 1984 G. Orwella, uległam pokusie kupienia zestawu czterech książek w cenie -50% (pamiętacie Czarny Piątek, prawda?).

Jonasz żyje w społeczności idealnej, funkcjonującej bez zarzutów, w sposób dla każdego prosty i zrozumiały. Rada Starszych łączy dorosłych w pary na podstawie obserwacji, dzieci rodzą specjalnie wybrane do tego Rodzicielki, a maluchy trafiają pod opiekę Piastunów, którzy uczą je spokojnie przespać noc oraz dokonują kolejnego trudnego wyboru. Ten jednak również podlega specjalnym zasadom: dzieci słabe, niepotrafiące nauczyć się spokoju, by trafić do przypisanej im komórki rodzinnej, są zwalniane. W społeczności osiedla nie może być dwóch takich samych ludzi, dlatego gorzej oceniony bliźniak również jest zwalniany.
Każdego roku, aż do osiągnięcia wieku 12 lat, grudzień jest wyjątkowym miesiącem dla każdego młodego człowieka. Z każdym rokiem sposób nauki się zmienia, a dzieci czekają na ten wyjątkowy miesiąc. Oprócz komórki rodzinnej Rada Starszych przydziela każdemu obywatelowi zawód na przyszłość. Aby obserwacje funkcjonowały sprawnie, w każdym domu znajduje się specjalny głośnik. Życie jednostki jest więc dogłębnie inwigilowane i pozbawione wolności. Każdy jest posłuszny, nikomu nie przychodzi do głowy zadawać pytania, gdyż podchodzi to pod łamanie przepisu uprzejmości – poza tą jakże zaskakującą zasadą wśród obywateli osiedla panuje wiele innych praw, dla nas absurdalnych.
Życie wydaje się idealne: brak bezrobocia i samotności, życie bez jakichkolwiek konfliktów, nierówności, rozwodów, niesprawiedliwości... Jednak do czego prowadzi równość? Co sprawia, że młody chłopak imieniem Jonasz jest wyjątkowy? Kim jest tajemniczy starzec, zwany Dawcą? W końcu – czym są uczucia?
Na te pytania odpowiedź znajdziecie oczywiście w książce Dawca Lois Lowry.
Nie ból jest najgorszy w posiadaniu wspomnień, ale samotność. Wspomnieniami trzeba się dzielić.
Historia Jonasza wciąga już od pierwszych stron. Rozdziały są krótkie, co sprawia, że czyta się znacznie wygodniej i przyjemniej. W każdej chwili można zrobić sobie przerwę, jednak ja nie miałam na nią ochoty. Chciałam czytać, czytać i czytać.
Jonasz jest wyjątkowym chłopcem, którego bardzo polubiłam za wyjątkowość i upór. Poznajemy go jako przyjaznego jedenastolatka, który stoi przed najważniejszym wydarzeniem w życiu każdego obywatela. Wie, że jest przez radę obserwowany, więc stara się zasłużyć na stanowisko adekwatne do jego umiejętności i możliwości. Jak można się domyślić, na jego drodze pojawia się wiele problemów, którym musi stawić czoła. Na ceremonii dostaje zaskakującą, fascynującą i przerażającą zarazem informację. Jako jedyny z całej społeczności ma poznać, czym jest ból i mądrość. Jak ma tego dokonać, dowiecie się oczywiście podczas lektury. Główny bohater jest stworzony w sposób prosty – co jednak nie jest wadą, przeciwnie. W końcu Jonasz to jeszcze dziecko i jest nad wyraz rozwinięty, jak na swój wiek.
Zakończenie tej części serii kompletnie mnie zaskoczyło. Miałam nadzieję, że sprawy potoczą się inaczej. Nie można określić, czy to "happy end" czy też nie, jednak wbiło mnie w fotel na tyle, że już kolejnego dnia zaczęłam drugą część.

Pozostałe postacie występujące w książce również zostały wykreowane bogato i ciekawie, jednak fabuła skupia się głównie na ich relacjach z Jonaszem. Siostra chłopca, Lilia, jest bardzo zabawnym i przyjemnym dzieckiem. Lubiłam słuchać jej rozważań i rozmów o uczuciach. Na przykładzie rodziców pokazano oczywiście przeciętnych, a w panującym w ich świecie systemie przykładnych obywateli. Wypełniają dokładnie swoje obowiązki, dbają o "precyzję językową" i wychowują kolejne jednostki bez zastrzeżeń. Dlatego właśnie nie potrafią zrozumieć postępowania i pytań syna.
Postać przyjaciela Jonasza, Aszera, pokazuje, jak wychowanie oddziałuje na normalne dzieci i przybliża nam ich schematy myślowe. Pod tym względem nie mam do autorki żadnych zastrzeżeń, gdyż fabuła i bohaterowie są stworzone w znakomity sposób.
Język książki jest odzwierciedleniem świata, do którego się przenosimy – prosty, precyzyjny i ukazujący codzienność bohaterów. Opisy odzwierciedlają zakłopotanie Jonasza, gdy poznaje nowe rzeczy i nowy świat, dialogi są wciągające i zaskakujące.

Zabrakło mi jedynie opisu życia obywateli osiedla, gdy Jonasz zaczął szkolenie przygotowujące go do zawodu i wypełnianie swoich obowiązków. Wciąż zastanawiałam się "ciekawe, co dzieje się w społeczności i jak wygląda ich życie". To może zostanie nadrobione w kolejnych częściach, mam nadzieję.
Książkę mogę z całego serca polecić i jest jedną z moich ulubionych. Przeczytałam ją w chwilę, gdyż nie mogłam odłożyć na półkę, zanim poznam zakończenie. Gdy je poznałam – wciąż czułam niedosyt. Dawca to wspaniała lektura, dająca do myślenia. Pokazuje wartość uczuć i rodziny, indywidualności i odmienności, a także, że warto stawiać czoła problemom i nie poddawać się, bo zawsze znajdzie się ktoś, dla kogo warto walczyć.

Na koniec fragment, który bardzo mi się spodobał:

– Teraz, kiedy już potrafię dostrzegać kolory, przynajmniej czasami, tak sobie myślę; co by było, gdyby mu [dziecku] pokazać dwie zabawki, jedną jaskrawożółtą, a drugą jaskrawoczerwoną, i gdyby tak mógł w y b i e r a ć?

– Mógłby dokonać niewłaściwych wyborów.

– Hmm, rozumiem, o co chodzi. To nie ma wielkiego znaczenia, jeśli chodzi o zabawkę. Ale później miałoby ogromne znaczenie, prawda? Nie mamy odwagi, żeby pozwolić ludziom dokonywać wyborów.

– Byłoby to niebezpieczne? – podsunął Dawca.
– Z całą pewnością nie byłoby to bezpieczne. (...) A gdyby tak pozwolono im wybierać sobie małżonka i dokonaliby złego wyboru? Albo co by było – ciągnął, choć chciało mu się śmiać z tak absurdalnego pomysłu – gdyby sami wybierali swoją p r a c ę?
– Przerażające, prawda? (...)
– Naprawdę przerażające. Nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić. Rzeczywiście, ludzi trzeba chronić przed niewłaściwymi wyborami.
(...)

Moja ocena: 9/10
Dodatkowy plus za bohatera, z którym się utożsamiam.

środa, 3 lutego 2016

As na stronie #12

Dzisiaj przedstawiam wam cytaty z książek 


Oni wszyscy są szurnięci. Tyle że niektórzy lepiej to ukrywają.
Dla mnie to wszystkie moje tęsknoty i życzenia, i wiem w głębi serca, że te beznadziejne marzenia nigdy się nie spełnią. Dla niego to jak zdjęcie kłaczka z rękawa koszuli, coś, na co można popatrzeć przez sekundę, ale potem nigdy do tego nie wracać myślami.
I jeśli ktoś może mieć serce złamane jeszcze bardziej, to tylko wtedy, gdy jest tego powodem.
I wtedy zdaję sobie sprawę, że można siedzieć na skórzanym fotelu pośrodku własnej rezydencji, liczyć prezenty w mroźny zimowy wieczór (...), ale jest ktoś, (...) kto cię odwiedza w środku nocy, a wtedy równie dobrze mógłbyś siedzieć w jakiejś szopie w pipidówku, bo tak samo nie jesteś bezpieczny i nigdy bezpieczny nie będziesz.
(...) I później, i później, aż księżyc ustąpi, a słońce zabije samo siebie, a gwiazdy spadną z nieba.
Przypuszczam, że wtedy cię zobaczę.
Może tak się dzieje, kiedy ktoś tobą zawładnie. Może jakaś część jego już nigdy cię nie opuszcza. Jakaś część zostaje tam, zakorzenia się w tobie, aż możesz czytać jego myśli, zapamiętać każdziuteńki z jego lęków i co popycha go dokądś (...)
(...)
– Urodziła się z sercem na zewnątrz ciała. (...)
– Czasami, czasami zastanawiam się, czy to nie powinno być jednym z wyborów dla zaczynających życie. Mogliby chodzić cały dzień z sercem na wierzchu. I tak żyć.
Możesz oszaleć i powiedzieć, dlaczego ja, dlaczego ja, możesz powtarzać tę śpiewkę raz po raz, aż zsiniejesz na twarzy. (...) Ale możesz (...) wrzucić ćwierć dolara do szafy grającej i powiedzieć, puszczę sobie nową piosenkę. Nie oglądam się za siebie i nie włączę tej samej starej piosenki nigdy więcej.


– Żyjemy w bezjajecznych czasach, synu. (...) Wartości są dziś tylko po to, żeby pseudointelektualiści mieli się z czego nabijać.

To myśl jest niematerialną sprawczą siłą, odpowiedzialną za powstanie światów!
Wiem, obiecywałem rzucić to wszystko, bo nie ma gorszej choroby niż nadzieje i marzenia, które nie mają szans urzeczywistnienia.
Walcz póki jeszcze możesz, przeciw wszystkiemu, nie łaź tam gdzie wszyscy, jak wszyscy coś robią, rób na odwrót, bo oni nigdy nie mają racji. Pozostań człowiekiem (...).