wtorek, 27 grudnia 2016

Pomroki – udowodnij, że żyłeś...

Borszewicz był obecny w moim życiu już od jakiegoś czasu, towarzyszył mi w przełomowych momentach i za każdym razem fascynował... Fascynuje do dziś. Pomroki również wiedziały, kiedy trafić w moje ręce, a gdy zaczęłam czytać, po prostu się rozpłynęłam. Musiałam mieć tę książkę zawsze przy sobie, zawsze w torebce, zawsze na widoku. Nawet jeśli w danej chwili jej nie czytałam. Dlaczego, pomyślicie, tak mnie zachwyciła, skoro nie czytałam jej "na raz"? Otóż, gdy tylko pochłonęłam kilka pierwszych stron, zrozumiałam, że to będzie kolejna książka mojego życia. Zrozumiałam, że wywróci mój świat do góry nogami tak, jak zrobiły to Mroki. Zrozumiałam, że chcę czytać ją w nieskończoność, chcę się nią delektować i nigdy nie kończyć. I miałam rację...



Tytuł: Pomroki
Autor: Jarosław Borszewicz
Wydawnictwo: Iskry



Mroki cechuje ciężka i przytłaczająca atmosfera ze względu na obecność Wiktora, który, całe szczęście, potrafił tę atmosferę rozładowywać. Prawdą jest, że Mroki traktują raczej o śmierci, a Pomroki... o życiu, wierze i miłości (coś czuję, że to nie będzie zwykła recenzja, a zaraz zacznę się rozpływać). Borszewicza polecałam na dużej grupie książkoholików i jedna dziewczyna  – pozdrawiam Karolinę z tego miejsca – została trafiona tak, jak ja. Miałam przyjemność rozmawiać z nią w świąteczną noc o Pomrokach, rozważałyśmy znaczenie niektórych fragmentów, interpretowałyśmy stwierdzenia, zastanawiałyśmy się co się stało z...?... No właśnie, bardzo spodobało mi się jedno jej stwierdzenie: na Sipińską! Co się tutaj odborszewiło?! A znane miłośnikom książek zdanie Kura ma pióra! przejdzie chyba do użytku codziennego... Ale wracając do tematu, Jarosław Borszewicz w Pomrokach opisuje życie takim, jakie jest. Nie słodzi, nie stawia miłości w centralnym punkcie, nie wyolbrzymia fascynacji i obawy przed śmiercią, poszukuje odpowiedzi na pytania o istnienie Boga i raju, daje do myślenia każdą stroną, każdą linijką, wersem, zdaniem...

(...)
I zapamiętaj, proszę,
że miłość nie jest dworcową poczekalnią,
do której o każdej porze dnia i nocy
można wejść albo z niej wyjść.
(...)
Pytasz, czy możemy spróbować jeszcze raz?
Nie możemy, bo nie da się wrócić do czegoś,
czego już nie ma.
(...)
Ale powiem ci na pociechę,
że najdłużej pamięta się to,
co się nigdy nie zdarzyło...
I dlatego tę miłość zapamiętamy
aż do pocałunku śmierci!

Jaki Bóg – tacy ludzie...

Wszędzie źle, 
ale w życiu najgorzej...

Dobrze, pora jednak zacząć od początku. Podmiot, którym nadal jest Duet Zezowaty, trafia przed bramy nieba, gdzie okazuje się, że nie ma go na liście! Ale jak to? No to Piotr mu na to: udowodnij, że żyłeś. Oj, on zaraz udowodni... Oczywiście trzeba zacząć poruszającym wierszem od pierwszej miłości, bo nie ma innego dowodu na życie, jak doświadczenie takiego uczucia. Pomroki nie mają konkretnej fabuły, są raczej zbiorem fragmentów, układających się w jedną spójną całość. Całość, z której wyłania się życie. Poszczególne fragmenty i cudowna całość, czytane w skupieniu i – tak sądzę – odpowiednim momencie życia, przynoszą wstrząsający efekt. Jaki? Wszystko się zmienia... Przepraszam, nie powinnam uogólniać, bo przecież każdy może tę książkę odebrać inaczej... Więc jeszcze raz... W moim przypadku przyniosło wstrząsający efekt! Wszystko się zmieniło. Zmieniło się moje postrzeganie świata, spojrzenie na ludzi, na okazje, na szanse obecne i stracone, nawet na miłość. Jakby ktoś wziął taką korbkę w głowie przekręcił i zaczął nią przemeblowywać cały umysł. Może to dlatego, że czytałam te "spójne fragmenty" dawkami? A może dlatego, że akurat teraz potrzebowałam Dueta... Potrzebowałam Borszewicza? Przyczyny mogą być różne, ale w tym przypadku liczy się skutek. Dlaczego?


Trudno mi określić, co jest w stylu pisania Borszewicza takiego, co sprawiło, że się w nim zakochałam. Trudno mi określić, co mnie tak ciągnie do Mroków, że czytam je już dziesiąty raz (może w końcu po tym przeczytaniu również o nich napiszę krótką opinię, bo na razie tylko się zachwycam). Wiem też, że Pomroki będę czytać równie często. Bo te dwie książki tworzą jedną kompletną historię. Nie mogę sobie wyobrazić, że miałabym czytać Pomroki bez znajomości Mroków – i tutaj jest odpowiedź na pytanie zadawane mi przez wiele osób: Czy można czytać Pomroki bez znajomości poprzedniej i czy kolejność ma znaczenie? Nie można, bo kolejność ma znaczenie. Jeśli nie będziecie znali Wiktora z Mroków, nie zrozumiecie Dueta z Pomroków. Jeśli nie poznacie relacji podmiotu z innymi bohaterami, nie zrozumiecie niektórych smaczków. Tak więc, najpierw Mroki, później koniecznie! Pomroki.


Wiem, że jednym z powodów mojej miłości do twórczości Borszewicza jest umiejętność pisania o miłości. Ale nie takiego pisania, jak w tych popularnych romansach i obyczajówkach (do których nic nie mam, a wiecie, że nawet je lubię). Boże, jak on pisze o tej miłości! Przecież on potrafi się rozpisać na kilka stron, tak pięknie, tak obrazowo, tak niecodziennie, a zarazem tak normalnie, realnie i oczywiście. Przykładowo: Duet opisuje, jak Marysia obiera ziemniaki. Ziemniaki? – można pomyśleć – na pewno bym to przekartkował/a. A ja... Kurde, czytałam ten fragment dwa razy i w końcu doszłam do tego, o co mu chodzi... Właśnie, wychodzi na jaw, że mam nieposkładane myśli. Marysia w Pomrokach jest nową postacią. Duet poznaje ją, gdy musi przeprowadzić wywiad do gazety, jednak postanawia dziewczynę zbyć. Marysia trafia do szpitala, a Duet... Cóż, postanawia się nią zaopiekować. I tak się opiekuje Marysieńką i powiem wam, że bardzo ją polubiłam. Czasami mnie irytowała, ale znów interpretuję jej osobę jako element życia. Dość potrzebny element. 


Kto czytał Mroki, zauważy różnicę i tajemnicę... W Pomrokach Duet dostaje listy OD Nieobecnej. Są one świetnym urozmaiceniem historyjek, nie dość, że wzruszające i zastanawiające, to jeszcze ładnie graficznie wyróżnione. Aż chce się czytać po kilka razy (może dlatego te zaledwie 280 stron mogłam sobie wydłużać o kolejne dni?). Tak naprawdę, Pomroki to kopalnia mądrości. Co chwilę brałam do ręki ołówek i zaznaczałam cytaty, ciekawe sytuacje, notowałam przemyślenia. Jednak, jak już wyżej wspomniałam, nie jest to książka dla każdego i nie można jej czytać w dowolnym momencie życia. Każdy wyciągnie z niej na pewno coś innego, inaczej ją zinterpretuje, na każdego inaczej wpłynie. Wiem jednak, że warto. Warto przeczytać. Nie raz i nie dwa. Jedyny problem, to... Niedosyt. Czytałam ostatnie linijki i czułam niedosyt! Czułam się niekompletna i od razu zaczęłam bardziej żałować, że Borszewicza z nami nie ma, bo on powinien napisać dalej! Ale może to dobrze... Może teraz czas, by czytelnicy pisali własną książkę?


piątek, 20 maja 2016

Dobre myśli odnajdują człowieka...







Tytuł: Sukienka z mgieł
Autor: Joanna Maria Chmielewska
Wydawnictwo: MG






Joanna Maria Chmielewka wciąż mnie zaskakuje nie tylko językiem, ale też pomysłowością. Sukienka z mgieł to moje drugie spotkanie z tą autorką i mimo że są w niej opisane losy bohaterów Poduszki w różowe słonie, której jeszcze nie czytałam, jestem zachwycona fabułą książki i zasmucona, że kończy się tak szybko. Jednak dzięki Sukience z mgieł jestem przekonana, że sięgnę po inne książki Chmielewskiej.
Są miejsca, gdzie dobre myśli łatwiej odnajdują człowieka.
Weronika nie miała łatwego dzieciństwa. Nie dlatego, że pochodziła z patologicznej rodziny, przeciwnie – rodzice byli poważanymi lekarzami, jednak interesowali się tylko pracą, rozmawiali o sytuacji swoich pacjentów, rozprawiali o ich dolegliwościach. Córką natomiast nie przejmowali się na tyle, na ile jej było to potrzebne. Czy to dlatego, że nie była planowanym dzieckiem, a może dlatego, że była po prostu inna, widziała więcej i czuła więcej, niż jej rodzice potrafili udowodnić naukowo? W związku z tym Weronikę wychowały koty, wyrosła na niesamowicie wrażliwą i ciekawą świata kobietę. Wyobrażacie sobie zapewne, jaka była reakcja jej rodziców, którzy mieli wobec córki duże wymagania, gdy oznajmiła im, że chce... prowadzić kawiarnię. Piwnica pod Liliowym Kapeluszem stała się marzeniem Weroniki, a po latach starań – rzeczywistością.

W Piwnicy pod Liliowym Kapeluszem schodzą się drogi ludzi sobie przeznaczonych, w tym klimatycznym i ciepłym miejscu wszystkie życia zaczynają się zmieniać, problemy nie do pokonania rozwiązywać, a strach przestaje być hamulcem. Kryśka z żony pijaka przeistacza się w Anastazję – silną i dumną kobietę. Andrzejek okazuje się mądrym i uzdolnionym chłopcem, dwie przyjaciółki odnajdują się po latach... Gdyby nie Piwnica pod Liliowym Kapeluszem, życie Weroniki i wielu innych osób wyglądałoby zupełnie inaczej.
Impulsy... Czasami z pozoru niewiele znaczące zdarzenia (...) – pojedyncze zdarzenia lub ich ciągi wpasowują się w czyjąś życiową układankę. Stają się inspiracją. Początkiem łańcuszka lub też jego kolejnym ogniwem. Niteczką splatającą ze sobą ludzkie losy. Albo liną ratunkową.
Sukienka z mgieł przedstawia historie z życia wzięte, a jak wiadomo – ono pisze najlepsze scenariusze. Pokazuje przede wszystkim codzienność kobiet, które postanowiły coś zmienić i wziąć życie we własne ręce, a ono do tej pory było okrutne i złośliwe. Jak już wspomniałam, historia ludzi, których łączy głównie Piwnica pod Liliowym Kapeluszem, kończy się zdecydowanie za szybko. Książka ma zaledwie dwieście kilka stron, a jednak możemy z niej wynieść bardzo wiele potrzebnych w dzisiejszym zabieganym świecie przemyśleń. Nie można skazywać się na cierpienie tylko po to, by nie narobić sobie wstydu w oczach "innych", nie można ukrywać swojego problemu i myśleć, że "nikt nie ma jak ja", nie można w końcu zaniedbywać relacji z najbliższymi, bo najczęściej okazuje się, że to właśnie one mają największy wpływ na całe życie.

Joanna Maria Chmielewska przedstawia nam opowieść na poziomie, bohaterów jak najbardziej realnych, zwykłych-niezwykłych. Dzięki uniwersalności osobowości nietrudno jest się do nich przywiązać, spojrzeć na sytuacje ich oczami. Podczas czytania Sukienki z mgieł nie zmieniamy świata, nie walczymy ze smokami, ale zmagamy się z codziennością. Autorka zrobiła to jednak tak, by nie męczyć lekturą, ale relaksować i w pewien sposób uczyć. Uczyć empatii, zrozumienia i radzenia sobie z problemami, docenienia własnych możliwości. Chyba się powtarzam, ale tak samo jak po przeczytaniu Pod Wędrownym Aniołem uważam, że Joanna Maria Chmielewska maluje słowem... maluje naprawdę piękne i intrygujące obrazy, które chce się oglądać.


Recenzja pisana dla 
Wydawnictwo MG
dzięki
Redakcji Essentia

piątek, 18 marca 2016

Refleksje o znaczeniu prawdy

Wiecie, że nienawidzę, nie cierpię, nie znoszę kłamstwa (...). Gdy stykam się z kłamstwem, czuję się fatalnie i robi mi się mdło, zupełnie jakbym wziął do ust coś zgniłego. 
Joseph Conrad


Czym jest prawda?
Według Arystotelesa powiedzieć o tym, co jest, że jest, a o tym, czego nie ma, że tego nie ma, jest prawdą. Natomiast powiedzieć, że istnieje, o czymś, czego nie ma, jest fałszem. Prawda jest więc cechą wypowiadanych zdań określająca ich zgodność z rzeczywistością, stwierdzenie czegoś, co faktycznie miało miejsce lub stwierdzenie niewystępowania czegoś. Jednak czy można prawdę opisać sztywną regułką, która podaje suche fakty i nie uwzględnia wywoływanych uczuć czy też emocji? Dlaczego mówi się, że nawet najgorsza prawda jest lepsza od najbarwniejszego kłamstwa? Przede wszystkim dlatego, że człowiek jest istotą społeczną i potrzebuje kontaktu z ludźmi do prawidłowego rozwoju psychicznego i intelektualnego, a tylko prawda jest najlepszym nauczycielem życia.

W bezsenną noc rozmyślałam o znaczeniu prawdy w społeczeństwie zabieganym, chciwym, żyjącym z dnia na dzień. Sama zauważam, że często pędząc od jednego celu do kolejnego gubię się, zaczynam błądzić – jak dziecko we mgle. Przegapiam wiele momentów godnych uwagi, mijam ludzi potrzebujących pomocy czy zwykłej rozmowy, ignoruję ważne osoby i czuję, że oddalamy się od siebie. Doszłam do wniosku, że okłamujemy się wzajemnie, twierdząc "nie mam dziś czasu". W życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, nie rozumiem, dlaczego tak często te drugie zostawiamy na później, jak również porzucamy, pomijamy. Przypomniał mi się wtedy wiersz Małgorzaty Hillar:
My z drugiej połowy XX wieku 
rozbijający atomy 
zdobywcy księżyca 
wstydzimy się 
miękkich gestów 
czułych spojrzeń 
ciepłych uśmiechów 

Kiedy cierpimy 
wykrzywiamy lekceważąco wargi 

Kiedy przychodzi miłość 
wzruszamy pogardliwie ramionami 

Silni cyniczni 
z ironicznie zmrużonymi oczami 

Dopiero późną nocą 
przy szczelnie zasłoniętych oknach 
gryziemy z bólu ręce
umieramy z miłości
Za każdym razem inaczej go interpretuję. Dziś uznałam, że pasuje do moich rozważań, bo obrazuje "odczłowieczenie", jakby hierarchia wartości uległa ogromnym zmianom, zamieniając się w chaos. 

Doszłam do wniosku, że wielu ludzi żyje w kłamstwie. Kłamstwem jest, że wszelakie potrzeby można zaspokoić posiadaniem, działaniem, dążeniem do "czegoś" co rzekomo "jest", a zniknąć może tak nagle, jak niespodziewanie się pojawiło. Sława, kariera, piękno, nauka… Wszystko to jest ulotne, więc czy jest kłamstwem? Prawda jest pewnością, pewny jest tylko człowiek, a nieokazywanie uczuć jest oszukiwaniem siebie i innych, bo każdy ma w sobie niewypowiedziane "kocham cię", niewyjaśnione "nienawidzę cię", głośne "to moja sprawa" i chowa wszystkie tajemnice, bo prawda niesie ze sobą zbyt wiele konsekwencji. Łatwiej jest brnąć w kłamstwo… Do czasu, aż wypowiadane zdania przestają współgrać z kolejnymi wypowiedziami i czynami. Wtedy bardzo łatwo zamknąć się w sobie, zamknąć się na innych, na wiarę – bo jak wierzyć, skoro nie ufa się nawet sobie? – na wszystko. Jedno jest pewne: kłamstwo jest złe, a człowiek jest podatny na zło, które jest jak labirynt – pełne ślepych uliczek i groźnych zakamarków. Jedynie prawda jest w stanie wyzwolić. Doszłam do wniosku, iż kłamstwo jest zgniłą prawdą, jaka tworzy się w procesie kontrolowanym przez… Właśnie, przez kogo? (...) Właśnie dlatego Josephowi Conradowi kłamstwo smakuje mdło: jest to przegniła prawda, stworzona na potrzeby chwilowego zamydlenia oczu.

W dzisiejszych czasach prawda być może rozwiązałaby dużo konfliktów poczynając od tych pokoleniowych do państwowych… A może by je nasiliła? Zauważyłam, że dużo kłamstw wynika z przyjętych norm. Trzeba się uśmiechać, na sztuczne "dzień dobry" odpowiadać z przesadzonym entuzjazmem "witam szanowną sąsiadkę, jak się pani wiedzie?", ukrywając myśli i niechęć. Nie można wyrazić opinii, która kwestionowałaby autorytet osoby wyżej postawionej, jak pracownik w stosunku do szefa czy uczeń do nauczyciela. Nie można powiedzieć "nie radzę sobie", ponieważ wymagane jest, by robić to, co należy do obowiązków jednostki. Nagła zmiana mogłaby trwale naruszyć zależne od siebie społeczeństwo. 

Podobno istnieją trzy rodzaje prawdy… Ale tylko ta stuprocentowa, niczym nie skalana, jest właściwa. Nasuwa się zatem pytanie, czy przemilczenie jakiejś kwestii – bo wygodniej jest zamilknąć, niż się wypowiedzieć – jest kłamstwem? Wydaje mi się, że każdy udzieliłby innej odpowiedzi, ale zawsze dobrej. Mogę więc śmiało powiedzieć, że prawdę można zaliczyć do pojęć względnych, a jej znaczenie każdy ma wypisane w sumieniu i tam rozpatruje swoje słowa i czyny. Być może pojęć prawdy jest kilka, ale prawda jest tylko jedna – jak matka, która wstaje każdej nocy obudzona płaczem dziecka. Mogłaby je zignorować, bo dlaczego nie? Mogłaby zaczekać do rana, ale czuje, że musi wziąć je w ramiona, nakarmić i utulić do snu… Dla wielu zmęczenie matki ma naprawdę niewielkie znaczenie, jednak jeśli ktoś potrafi poświęcić się dla drugiego człowieka, sam jest wart poświęcenia. Jest to przykład ilustrujący myśl Alberta Einsteina Jeśli ktoś nie dba zbytnio o prawdę w sprawach drobnych, nie można mu ufać w sprawach istotnych. Umiejętność kierowania się prawdą w dzisiejszych czasach jest miarą dokładności człowieka oraz pierwszą braną pod uwagę przy odpowiedzi na pytanie: czy mogę mu zaufać? Dlatego też wiarygodność człowieka jest ściśle związana z uczuciami i emocjami. Gdy zawodzi ktoś, kogo darzyliśmy ogromnym szacunkiem, komu myśleliśmy, że można powiedzieć wszystko, narasta w nas rozgoryczenie, fala rozczarowania drugim człowiekiem i obawa. Obawa przed prawdą. A to ponoć kłamstwa powinniśmy się bać… I tak jest. Życie w kłamstwie z początku wydaje się piękne, kolorowe i bogate. Mdłości przychodzą, gdy okazuje się, że nie ma tego, co uważaliśmy za istniejące. Dlatego też wielu ludzi uważa, że przyjaźń, która się kończy, nigdy nie była przyjaźnią.

W dzisiejszych czasach niczego nie można być pewnym. Fałsz bije się z prawdą o panowanie, rozum z sercem o rację, człowiek z człowiekiem o wyższość. Zapomina się przy tym, że prawdą jest, iż wszyscy ludzie są niepowtarzalni i wartościowi. Inni, lecz równi. Zapomina się, że kłamstwa ujmują wartości, że tylko trwanie w prawdzie przynosi pewne efekty. Zapomina się, że prawda jest jedna i trzeba obnosić się nią z szacunkiem – jak z matką. Choć widzę jak na dłoni, że społeczeństwo popada w obłudę i czerpie z niej korzyści, nadal wierzę w ludzi. Wierzę, że prawda jeszcze jest gdzieś między nimi i prędzej czy później się ujawni. Mimo utraty zaufania do wielu osób nadal daję kredyt kolejnym, bo szukam prawdy i wiem, że pewnego dnia ją odnajdę. Jednak w drodze do niej nauczyłam się również doceniać istnienie kłamstwa, bo dzięki niemu poznałam, czym jest autentyczność i nauczyłam się odróżniać ją od fałszu. Kłamstwo nie istniałoby bez prawdy.

środa, 2 marca 2016

WYWIAD z Małgorzatą M. Borochowską i WYNIKI konkursów

Zapraszam na długo wyczekiwany wywiad z autorką, której zadaliście tak wiele ciekawych pytań! Na końcu czeka was niespodzianka, która – mam nadzieję – sprawi dużo radości i doda waszym twarzom szerokiego uśmiechu. Nie przedłużając, zaczynajmy! ("A." przy niektórych nickach oznacza "Anonimowy").

KILKA SŁÓW OD PANI MAŁGORZATY BOROCHOWSKIEJ

Jest mi niezmiernie miło, że znaleźli Państwo czas na napisanie pytań. Wywiady to moja pięta achillesowa i nie ukrywam, że zawszę drżę przed dociekliwymi czytelnikami :). Pytania bywają wszak podstępne, przenikliwe, a niekiedy bardzo trudne.


1) Książko, miłości moja
1. Kiedy ujrzałam Pani książkę w zapowiedziach, pierwsza moja myśl była "ależ ta okładka podobna do okładki Pianisty". Jak duży miała Pani wpływ na projekt okładki?

Złamane pióro opowiada historię artystów, z których każdy jest inny i wypowiada się, stosując zupełnie różne środki artystycznego wyrazu. Uznałam, że forma powinna być spójna z treścią książki, stąd artystyczny język i projekt okładki, którego podjął się mój syn. Na okładce jest moja ręka, mój nóż i mój czarny demon ;). Okładka jest esencją treści. Nie wszystkim się podoba. Obraz na okładce powinien wywoływać emocje: zaciekawiać, zachwycać, szokować, przerażać… Interpretacja to rzecz subiektywna. Nie narzucam nikomu odbioru. Zmieniając okładkę pod wpływem sugestii niektórych czytelników, być może zyskałabym ich sympatię, ale pozostałoby pytanie: czy to ciągle ja i moja historia?

Czytałam kiedyś, że wilk złapany w sidła potrafi odgryźć sobie łapę, żeby odzyskać wolność – wolność za cenę kalectwa i cierpienia, a być może nawet za cenę życia. Śmierć na wolności i na własnych warunkach. Analogicznie można interpretować treść okładki. 

2. Debiutantowi jest niezwykle trudno się wybić. Zwłaszcza w naszym kraju. Jaka była Pani reakcja w chwili otrzymania pozytywnej wiadomości od wydawnictwa? 

Radość mija dość szybko po zderzeniu się z rzeczywistością rynku księgarskiego. Zmanierowany biznes bez polotu i finezji. Bez cienia romantyzmu.  Pisarz jest na samym końcu listy płac. Poprzedzają go wydawcy, dystrybutorzy, księgarze i wiele innych – pośrednio zaangażowanych – instytucji i osób. 

Oczywiście cieszyłam się, gdy – w końcu, po długim czasie – zobaczyłam książki na półkach księgarń. Inwestycja w kulturę to w naszym kraju – niestety – ciągle zbyt  wielkie ryzyko.

2) Grażyna Wróbel
1. Jak zaczęła się Pani przygoda z pisaniem?

Zawsze pisałam dobrze i nigdy nie musiałam się tego uczyć. Uważam, że to dar, który dostałam w pakiecie razem z brakiem jakichkolwiek szans na zostanie modelką, wokalistką, sprinterką i akrobatką :).

2. Jakie odczucia towarzyszyły Pani przed wydaniem książki?

Przede wszystkim zabezpieczyć i ubezpieczyć. Żyjemy w czasach, w których niemal bezkarnie kopiuje się, przywłaszcza i nielegalnie rozpowszechnia cudzą własność. Słowem kradnie się czyjąś ciężką pracę. Jestem w tym temacie bezwzględna. Nie ściągam z Internetu muzyki, filmów, nie dopuszczam się plagiatu i szczerze to potępiam. 

3) Nina Wilkowska
1. Gdzie i kiedy zrodził się pomysł na napisanie tej książki?

Książkę zaczęłam pisać w październiku i cały proces twórczy zajął mi szesnaście miesięcy. Gdyby usunąć wszystkie przerwy, zajęłoby to znacznie mniej czasu. 

Wcześniej prowadziłam stronę internetową, na której publikowałam opowiadania. Zyskałam publiczność i nabrałam nieco dystansu, albowiem najtrudniejsza była decyzja o wystawieniu się na widok i ocenę czytelników. Prowadzenie strony bardzo mi w tym pomogło. Książkę napisałam, korzystając z pożyczonego laptopa :).

2. Jakie są książki, ludzie, filmy – lub prościej – co panią zainspirowało do stworzenia Złamanego pióra?

Odpowiedziałam na to pytanie w dalszej części wywiadu. 

4) Binarisja
1. Czy ma pani kota? Jeśli tak, to czy trudno było pisać książkę w zgodzie z nim i jego kocimi rytuałami? Słyszałam, że koty to samolubne demony myślące tylko o tym, żeby oderwać człowieka od jego obecnych zajęć i chcące zniszczyć mu życie… ale przynajmniej mają miękkie futerko i są ciepłe.

Nie mam kota. Moje doświadczenie w tym temacie ogranicza się do jednego zdarzenia. Kiedyś przez kilka dni byłam opiekunką małego kotka, bo jego właściciele musieli wyjechać. Dni toczyły się według scenariusza mojego gościa. On decydował, kiedy się bawimy i jak śpimy. Oczywiście spaliśmy razem, bo kotek nie pozwolił się odizolować :).

2. Jaka jest Pani ulubiona książka? Czy to ona zainspirowała Panią do napisania Złamanego pióra?

Nie inspiruję się cudzymi pomysłami i uważam to za bardzo hańbiące. Oznaczałoby to, że wymyśliłam dla siebie zajęcie, któremu nie potrafię sprostać i muszę kraść cudze pomysły, bo z niewiadomego powodu ubzdurałam sobie, że jest to zajęcie akurat dla mnie. Nie mam jednej ulubionej książki. Życie jest wystarczająco inspirujące i ciągle jeszcze mam coś do opowiedzenia, więc nie sądzę, żebym kiedykolwiek musiała czerpać z cudzej pracy.

5) Paula Korobejko
1. Gdyby mogła Pani wybrać się w podróż do świata ulubionych książek, to do której chciałaby Pani wskoczyć – choć na chwilę?

Może do świata książek Borisa Viana… Nieustannie mnie zachwyca. Uwielbiam surrealizm równolegle z fantasy, bajkami, baśniami i legendami. 

2. Każdy z nas ma takie miejsce na ziemi, które jest jego oazą spokoju, w której możemy marzyć, śnic, odpocząć, nabrać sił w ciężkich dniach… Czy znalazła Pani takie miejsce w swoim życiu?

Mam dokąd wracać z najdalszych wędrówek. Mam mieszkanie w starej kamienicy, które pełni wszystkie istotne funkcje. Mam drzwi, które mogę zatrzasnąć przed zimnem tego świata i poczuć się u siebie, na własnych warunkach i według własnych zasad. 

Nie sposób mówić o domu, unikając banałów:

Dom – to nie tapety, nie meble,
nie kąt z żyrandolem, obrazem.
Dom – to tam, gdzie choćby pod gołym niebem
ludzie są razem.

Tam, gdzie jasno wieczorem ciemnym,
tam, gdzie ciepło, choćby wicher dął.
Starczy, że mocno chcemy –
a zbudowaliśmy dom.

Wiktor Woroszylski

6) Aleksandra Rybacka
Pisarz nigdy nie zapomina dnia, w którym przyjmuje pieniądze lub pochlebstwo w zamian za opowieść. [...] i ziści się jego największe marzenie: ujrzy swoje nazwisko wydrukowane na nędznym skrawku papieru, który zapewne go przeżyje. 
C.R. Zafon, Gra anioła
1. Jakie to uczucie widzieć swoje nazwisko w księgarni wśród wielu znakomitych pisarzy?

Jest to ukoronowanie wielu miesięcy ciężkiej pracy, ale nie gwarantuje – niestety – sukcesu. Fakt, że książka stoi na półce w księgarni, nie przekłada się na zainteresowanie i sprzedaż. Wszystko zależy od księgarzy, którzy niechętnie promują debiuty, bo to nie wróży szybkiego zysku. Bezpieczniej jest opierać się na zachodnich bestsellerach. Miałam szczęście spotkać księgarzy z prawdziwego zdarzenia. Takich, którzy kochają swoją pracę, kochają książki i są lojalni wobec rodzimej kultury.

2. Czy po wydaniu książki Pani życie zmieniło się na lepsze czy gorsze? Chodzi mi o czas między innymi dla rodziny – ma go Pani nadal tyle samo czy jednak go teraz brakuje?

Mam sporo czasu na wszystko. Oczywiście zdarzają się, wcale nierzadko, sytuacje nieplanowane i wtedy muszę zmienić priorytety. Pisanie książki nie obliguje tak bardzo terminowością, więc nie mam poczucia ograniczenia.  W mojej rodzinie  są wyłącznie dorośli ludzie i wszyscy zajmują się sobą sami :).

7) A. po zachodzie słońca
1. Jako że niedawno obchodziliśmy piękny czas, jakim są święta Bożego Narodzenia oraz Nowy Rok, chciałabym właśnie o to zapytać. Mianowicie, załóżmy, że ma Pani nieograniczone środki pieniężne i może udać się dosłownie wszędzie. Moje pytanie brzmi: gdzie, jak i z kim spędziłaby Pani ten magiczny czas?

Uwielbiam podróżować i wcale nie chodzi o osiągnięcie celu podróży, ale o sam proces przemieszczania się pieszo, samochodem, pociągiem, samolotem… Lubię zapach dworców i lotnisk. 

Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia spędziłam w ubiegłym roku w warszawskiej restauracji McDonald’s, czekając na pociąg do Szczecina. Rzecz niezapomniana :). Wigilię i pierwszy świąteczny dzień w Maroku. Szybka decyzja i dość spontaniczny wyjazd.
Nie wiem, gdzie spędzę kolejne święta, bo tego – w moim przypadku – nie sposób zaplanować z takim wyprzedzeniem. Zakładając jednak, że mam nieograniczoną moc, to chciałabym je spędzić na morzu. 

2. Jakiego gatunku powieści Pani nigdy nie napisze i dlaczego?

Myślę, że nigdy nie napiszę horroru. Byłabym pierwszą pisarką, która przestraszyła  samą siebie na śmierć :). 

8) Molek Molek
Śniła mi się we śnie rzeczywistość. Z jaką ulgą się obudziłem
1. Skąd pomysł na powieść tak pełną symboli, metafor i niejednoznacznych bohaterów w czasach, w których (według mnie) ludzie wolą czytać książki lekkie, łatwe i przyjemne?

Tworząc powieściowy świat, muszę go lubić wystarczająco, żeby chcieć w nim spędzić dużo czasu. Muszę lubić moich bohaterów i rozumieć ich problemy. Muszę wiedzieć, jaką treść i jakie emocje chcę przekazać czytelnikowi. Powołując do życia główną bohaterkę, chciałam przybliżyć czytelnikowi  umysł artysty. Ekscentryczna, samotna, nękana natręctwami kobieta, podejmująca niedojrzałą decyzję o radykalnej zmianie wszystkiego w swoim życiu. Z jednej strony walczy o swoje marzenia i można jej kibicować, z drugiej zaś strony rani bliskie osoby, które poświęciły dla niej bardzo wiele. Największą walkę toczy jednak z sobą o władzę i panowanie nad własnym życiem, próbując zdobyć niezależność od dotychczasowego scenariusza napisanego przez kochające ją osoby. Boi się przegranej i dlatego stawia na szali swoje życie. Odbiór Emily czasem zadziwia, bo są osoby, w których wywołuje niechęć, a czasem – co bardzo niepokoi – agresję. Na szczęście dla równowagi są czytelnicy którzy z nią się utożsamiają. Cieszy, że ktoś jednak w tak trudnej postaci odnajduje siebie. To oznacza, że jest nas więcej. 

Chcemy być wyjątkowi, niepowtarzalni, jednocześnie będąc konformistami. Ci, którzy idą pod prąd, muszą być potępieni, bo społeczeństwo nie toleruje "Ja", tylko "My". Nie bądź sobą, tylko bądź mną. Wielu młodych i zdolnych ludzi odeszło w wieku "27".  
Przede wszystkim nie byłam nastawiona na spektakularny efekt wykorzystujący tanie chwyty. Zresztą wiele osób wróżyło mi przegraną, albowiem książka nie wpasowała się w panujące trendy inspirowane światowymi bestsellerami wydawniczymi. Nie jestem i nigdy nie będę pisarką topową. Nie szukam taniej popularności. To, co piszę, musi podobać się przede wszystkim mnie. Jestem dla siebie największym krytykiem. Uważam, że jeżeli ja nie uwierzę w moją pracę i jej sens, to nikogo nie zdołam do niej przekonać. 

Emily tworzy świat alegoryczny, pełen symboli, i przenosi doń swoje problemy. Nie wymagam od czytelnika, żeby rozszyfrował wszystko, co skrywa książka, są   bowiem treści, których oprócz mnie nikt nie odczyta, ale obcięcie warkoczy jako rytuał lub inicjacja symbolizująca dorastanie do bycia kobietą lub woda i ogień jako symbole oczyszczenia są raczej czytelne dla wszystkich. 

2. Pisanie książek moim zdaniem jest ciężką pracą. Poszczególne wątki muszą mieć wspólny mianownik, a losy bohaterów zawsze mnie zadziwiają. Czy gdy zaczęła Pani pisać, to cały pomysł na książkę już był? Czy też powstawał w trakcie, pod wpływem chwili, impulsu?

Pomysł na książkę dojrzewał przez długi czas. Chciałam napisać książkę, w której prawie wcale nie ma akcji i mimo to spróbować zainteresować czytelnika. Zatrzymać go w kuchni bohaterki na dłużej i zaprosić do dyskusji. Związek przyczynowo-skutkowy to oczywiście priorytet przy konstrukcji całej powieści. No i zakończenie, muszę je znać, zanim zacznę pisać :). 


9) A. Anna
1. Czy nie bała się Pani tak trudnego zawodu, jakim jest bycie pisarzem? Moim zdaniem taka decyzja jest trudna, nawet bardzo. Zwłaszcza zważywszy na to, ile osób ponosi klęskę. Pani się udało odnieść sukces, ale przecież tego się nie wie, jak się zaczyna tworzyć powieść.

Nie wiedziałam, czy moja powieść zyska sympatię czytelników, ale wiedziałam, że nie jest możliwe, abym w swoim subiektywnym widzeniu świata była odosobniona. 

Nie widzę sensu podejmowania się jakichkolwiek działań bez wiary w osiągnięcie zamierzonego celu. Gdybym, pisząc Złamane pióro, miała wątpliwości, nigdy bym tej książki nie napisała. Nie można w ten sposób podchodzić do życia. Albo się wierzy w realizację planu i tym samym we własny potencjał, albo się odpuszcza. Każdy w życiu dokonuje wyboru. Na ten wybór – niestety – mają wpływ inni ludzie. Mamy tak bardzo zakorzeniony w sobie lęk przed podejmowaniem ryzykownych decyzji, że wolimy iść utartą ścieżką i powielać sprawdzone schematy, niż zawalczyć o swoje marzenia.  Trzeba znaleźć w sobie odwagę, żeby zrealizować właściwy sobie scenariusz. Obojętnie w jakim momencie życia. 

2. Czy czuje się Pani artystą czy pisarzem? Czy, przykładowo, uważa Pani za sztukę liście powiewające na wietrze, czy może nie zwraca na to uwagi, lecz jedynie lubi przeczytać dobrą książkę.

Bycie artystą nie wyklucza bycia pisarzem – nawet sprawę ułatwia, bo artysta to człowiek, który łączy osobisty odbiór świata z bardziej lub mniej uniwersalnym przekazem. 

Dla jednych liście powiewające na wietrze to tylko liście powiewające na wierze, dla inny natomiast to:

Wiatr to jest taki gitarzysta,
co gra na akacjowych listkach,
pogra odchodzi i nie wraca –
i bardzo smuci się akacja.

Dokąd poleciał ten szaleniec,
Na czyich listkach szumi, gdzie jest?
Dokąd poleciał srebrny wariat,
Srebrny i ciepły jak latarnia?

Tadeusz Kubiak

Artystą trzeba się urodzić. Cechy, które wpływają na zdolności twórcze, to elastyczność i oryginalność myślenia oraz niekonwencjonalne rozwiązania. Im bardziej rozwinięte są te cechy, tym większa możliwość stworzenia wyjątkowego  dzieła. Z perspektywy czasu uważam za wyjątkowy dar przede wszystkim inteligencję emocjonalną, wyobraźnię, odwagę wykroczenia poza utarte schematy myślenia oraz kreowanie przeróżnych wizji. Fantazja bez wewnętrznej cenzury i ograniczeń. 
Mam potrzebę kreowania własnego świata. Naturalną potrzebę tworzenia i wyrażania emocji. Wypowiadałam się jako artysta na różne sposoby: rysując, malując, projektując, fotografując, grając i pisząc. Potrzebowałam tylko narzędzi w postaci słów, dźwięków, obrazów i doświadczeń, którymi mogłabym się zainspirować. To przyszło z czasem. Do pisarstwa trzeba po prostu dorosnąć lub – precyzując – dojrzeć. 

10) Delfina
1. Skąd pomysł na zajęcie się pisarstwem?

Robię to, co umiem robić dobrze i co sprawia mi ogromną radość. Niewiele pozostaje mi czasu na oglądanie zmarszczek, liczenie siwych włosów i kontrolowanie wagi. To mój sposób na godną starość. Tak to sobie zaplanowałam i teraz, po latach różnych obowiązków i zobowiązań, mam po prostu na to czas. 

2. Pani ma już na swoim koncie sukces zawodowy, a co powiedziałaby Pani osobom, które dopiero startują ze swoją karierą pisarską?

Pozostać w zgodzie z sobą i nie iść na kompromis. A.A. Milne powiedział, że każdy nosi w sobie jedną książkę. Trzeba pracować na swoich mocnych stronach, a to oznacza świadome wykorzystanie własnego potencjału. Spróbować zbudować siłę na wierze, że uda się osiągnąć cel. Zawalczyć o własną niepowtarzalną tożsamość i chronić własną wrażliwość. Sukces to kroczenie własną fabularno-stylistyczną ścieżką.

Równolegle trzeba mieć w sobie pokorę, bo genialni pisarze byli, są i będą. Lepiej mieć po swojej stronie małą grupkę wdzięcznych czytelników niż miliony wrogów. 

11) Barbara Kominek
1. Czy bohaterowie książek są całkowicie wymyśleni, czy też wykreowani w wyniku obserwacji przez jakiś czas zachowania wybranych osób?

W mojej powieści jest bardzo dużo historii, które wydarzyły się naprawdę, więc inspiracją były również moje doświadczenia. Wiele dialogów wzięłam z mojego realnego życia. 

Na ulicy, którą często chodzę, mijam niekiedy chłopaka chodzącego w bardzo charakterystyczny sposób i chociaż mam słaby wzrok, już z daleka wiem, że to on. Wyprostowany, nieruchomy korpus i rytmiczny ruch rąk i nóg. Bohater mojej powieści otrzymał coś od tego zupełnie nieznanego mi człowieka.

Był listopad, godzina 17.30. Wracałam do domu pustą uliczką. Było ciemno i bardzo zimno. W odległości może stu metrów przede mną majaczyły sylwetki ludzi czekających na tramwaj. Ktoś podszedł bezszelestnie z tyłu, otoczył mnie ramionami i przyłożył nóż do gardła. To były ułamki sekund… Usłyszałam w głowie rozkazy: "Krzycz", a później "Walcz". Może to wola życia stworzyła takie wrażenie, a może to coś zupełnie innego… :). Wtedy w każdym razie po raz pierwszy pojawił się w mojej głowie mroczny Generał z włosami kołyszącymi się jak powrozy.

Takie historie też mnie inspirują i tak zaczęła się historia Złamanego pióra :). 

2. Czy pomysły na książkę biorą się nagle, czy to przez kilka miesięcy "kiełkują", a potem układa się je w całość?

Oczywiście cała drabinka fabularna powstała najpierw w mojej głowie, a dopiero później przelałam ją na papier. W trakcie pisania pojawiło się kilka nowych i wcześniej nieplanowanych wątków. Kilka miesięcy? Nie, to trwało znacznie dłużej i nawet po napisaniu musiałam pozwolić tekstowi odleżeć, żeby zyskać perspektywę. Źle, gdy książka jest napisana zbyt szybko. Nie chodzi wszak o duży i byle jaki dorobek, ale o jakość. Książka to wizytówka autora i tym samym jego marka. Powinna nosić indywidualne piętno pisarza. 

12) A. Edyta Bat
1. Wiesław Myśliwski w książce pt. Traktat o łuskaniu fasoli napisał: "Książki to także świat, i to świat, który człowiek sobie wybiera, a nie na który przychodzi". Jaki świat wybiera Pani, czytając swe ulubione książki?

Jestem typem pustelnika i samotnika, ale także buntownika i wojownika. Bywam jednocześnie za i przeciw, pro i kontra. Prowadzę ustawicznie wewnętrzną walkę. Mój świat jest utopijny, fantastyczny, obowiązują w nim proste, jasne zasady i naiwnie zwycięża dobro. Po prostu.  

2. Pióro, ewentualnie długopis czy jakikolwiek inne narzędzie do pisania stanowi podstawę w pracy każdego pisarza. Tym samym wnosi w nią pewnego rodzaju "wkład". Gdyby takie pióro mogło przemówić, co, Pani zdaniem, powiedziałoby do posługującego się nim autora?

"Jesteś jedynie współautorem dzieła. Nie jesteś jeszcze władcą i mistrzem pióra. Stać cię na więcej i lepiej" :).

13) Photography AngeSo
1. Co Pani czuje, gdy książka idzie do druku?

Cieszę się, że cały proces – pisanie, przygotowanie do druku oraz promocja – dobiegł końca, bo ogrom pracy potrafi poważnie nadszarpnąć zdrowie. Zaszczyty to skutki uboczne, których często nie można w pełni doświadczyć z powodu zmęczenia. Pisanie tego typu książki to ogromny wysiłek fizyczny i wydatek emocjonalny. Utrzymanie poetyckiej formy, rytmu i melodii oraz konsekwencja wymaga ogromnej dyscypliny. Dla mnie atrakcyjny jest tylko proces tworzenia. Atrakcyjny i uzależniający. Nie wracam do tego, co już zakończyłam. Nie odczuwam żalu, lecz raczej ulgę, że udało mi się napisać wszystko, co chciałam, i jest to porównywalne z oczyszczeniem lub pozbyciem się ciężaru. 

Lubię to jednak tak bardzo, że wybrałam sobie taki sposób na resztę życia. Lubię odpoczywać, wiedząc, że na ten odpoczynek zasłużyłam.

2. Co Pani czuje, gdy dostaje pozytywne komentarze od czytelników?

Każda opinia o książce jest cenna. Większość czytelników to osoby z ogromną kulturą, które pisząc – niekoniecznie pełne zachwytów opinie – nie obrażają autorów i polecają książki innym. Przede wszystkim nie szkodzić, bo to nikomu się nie opłaci. Czytelnik ma prawo napisać szczerze o swoich odczuciach, ale jednocześnie jeśli książka nie przypadnie mu do gustu, ma obowiązek polecić książkę innym, którym książka może się spodobać. Na tym polega współpraca recenzencka. To wydaje się dość oczywiste, bo skoro czytelnik zyskuje książkę, to autor też powinien coś zyskać. 

Co czuję, gdy czytam pozytywne opinie? Bardzo się cieszę i bardzo dziękuję każdej osobie, która udostępnia mojej książce prywatną przestrzeń na swoim blogu i zaszczyca mnie pozytywnym komentarzem. Dziękuję :).

14) g h-m
1. Dla kogo Pani zdaniem jest Złamane pióro? Kto w treści tej książki się odnajdzie?

Dla osób dojrzałych literacko i wrażliwych na piękno. To miks gatunkowy złożony z powieści obyczajowej, fantasy i bajki. Napisana językiem literackim, do interpretacji i analizy, pełna treści symbolicznych i metaforycznych. Jeżeli ktoś nie lubi gatunku fantasy lub takich eksperymentów, to niczego nie da się mu przekazać ani do niczego przekonać. Każdy szuka czegoś zupełnie innego i dla każdego coś innego jest ważne i potrzebne na określonym etapie życia.

Bohaterka powieści tworzy świat alegoryczny, pełen symboli, i przenosi tam swoje problemy. 
Każdy znajduje w książce coś, czego akurat szuka. Jedni szukają miłości i znajdują w książce romantyczną historię, inni odpowiedzi na ważne pytania, a jeszcze inni z kolei odczuwają potrzebę utożsamienia się z kimś, kto myśli i czuje podobnie. Każdy odkrywa w świecie Emily coś dla siebie.

2. Wiadomo, reklama dźwignią handlu ;) 
W jaki sposób zachęciłaby Pani potencjalnego czytelnika do sięgnięcia po tę książkę?
Książki są drogie i trzeba mieć szacunek do czytelnika, i pamiętać, że wydał własne pieniądze i poświęcił czas na czytanie książki. Dlatego jestem dozgonnie wdzięczna każdej osobie, która zaangażowała własne oszczędności i wygospodarowała cenne chwile na lekturę mojej powieści. Reklama jest niezbędna, ale reklama uczciwa, bo wówczas dokonuje się selekcja czytelników i znacznie mniej jest osób rozczarowanych i rozżalonych. Nie ma książki dobrej dla wszystkich. Każda pozycja literacka znajduje swoje mniejsze lub większe grono fanów.
Napisałam dobrą książkę, umieściłam na rynku czytelniczym i teraz sama musi się obronić. Na nic tu zachęcanie. Proponuję przeczytanie, ale nie namawiam. Nie ma nic gorszego niż oszukany i wściekły czytelnik. Zapamięta autora na zawsze i nigdy nie wróci :). Jestem w tej kwestii bardzo ostrożna. 

***
Bardzo dziękuję pani Uli Michalik za zorganizowanie przemiłego spotkania. Mam nadzieję, że Państwo, którzy czytali książkę, uzyskali zadowalające ich odpowiedzi, a którzy jeszcze się wahają, zostali ostatecznie zachęceni.


Nagrody otrzymują:   Photography AngeSo,  A. Anna.

Postanowiłam dodatkowo nagrodzić panią Grażynę Wróbel, której nazwisko przewinęło się już przez wiele konkursów. Za waleczne i niezłomne serce.

Wszystkim życzę odwagi w realizowaniu marzeń, wszak każda wielka przygoda rozpoczyna się od pierwszego kroku. 
MM Borochowska

Przy okazji informuję, że powieść Złamane pióro można jeszcze zdobyć, biorąc udział w konkursach (informacja o aktualnych konkursach na stronie www.borochowska.pl) kupić w niemal wszystkich księgarniach: stacjonarnych i internetowych lub bezpośrednio od autorki, pisząc na adres: mmborochowska@gmail.com.

WYNIKI KONKURSU #3

Przy wyborze laureata brałam pod uwagę również kilka odpowiedzi, które przyszły na maila. Po długiej dyskusji (i niemałym dylemacie) zdecydowałam, że książkę Złamane pióro otrzymuje także WERONIKA F, autorka komentarza poniżej :)


Ponadto pragnę wyróżnić Anonimową Annę (inną Annę, nie tą, co została nagrodzona w zapytajce) :)



Mam nadzieję, że wywiad z autorką spodobał się Wam i będziecie zaglądać częściej, a gdy pojawi się kolejna zapytajka – będziecie równie aktywni. Dziękuję za tak liczny udział w konkursach i ciekawą zabawę. Zwyciężczynie proszę o kontakt w sprawie dostarczenia przesyłki, a gdy już przeczytacie Złamane pióro, proszę o wysłanie opinii (może być kilka zdań) na maila askier.kontakt@wp.pl lub w wiadomości na Facebooku :). Chciałabym zrobić post poświęcony Waszym wypowiedziom!

środa, 24 lutego 2016

As na stronie #15

 
Bardzo kocham cesarza... ale żałuję, że nie jest zwykłym krawcem!
Piszę do Pani z mojej wanny, gdzie przed chwilą weszłam, żeby zadbać przynajmniej o swój komfort. Nic nie mogę powiedzieć o stanie mojej duszy; istniejemy, to wszystko.
Królowa bez królestwa, władczyni bez poddanych, dobroczyńca bez pieniędzy, polityk bez celu, chrześcijanka bez wiary, mistrzyni własnej ruiny (...)
powiedzenie określające Krystynę Wazówną
(...) Co za pułapka nas rozdziela? (...) Czas biegnie do przodu, my pozostajemy w tyle i mamy coraz mniej czasu, żeby się uścisnąć.
Nie mam przyjaciółek, ponieważ madryckie dziewczyny są tak ograniczone, że tylko potrafią rozmawiać o modzie, a dla urozmaicenia czasu krytykują siebie nawzajem.
Szybko zostanę tutaj sama, bez przyjaciół. Każdy los ma swoją smutną stronę: na przykład ja, która miałam obsesję na punkcie wolności, nakładam kajdany na moje życie – nigdy sama, nigdy wolna, z całą tą dworską etykietą, której stanę się główną ofiarą. Moja wiara w fatalizm jest coraz silniejsza.
Wszystko się we mnie rozpadło i stopniowo pogrążyłam się w otchłani, z której wychodzi się tylko, uprzednio podeptawszy serce. Zmierzyłam cenę cierpienia, jaką płaci się za wysoką pozycję i powiedziałam sobie, że dobra tej ziemi nie są warte wysiłków, których dokonujemy, aby je zachować.
Napoleon nie chciał wojny, był jednak więźniem swojego nazwiska. Jak sam powiedział: "Bonaparte nigdy nie może wycofać się z wojny, której żąda naród".
Mówi się, że Bóg zechciał mi podarować wszystkie rzeczy, jakich można pragnąć na tym świecie, żeby następnie mi je odebrać, jedna po drugiej, i pozostawić tylko wspomnienia.
Chcą mnie widzieć jako wyniosłą, władczą, mściwą i fanatyczną... można dodć dumną, do tego stopnia, że nie mogłam się zdecydować na obronę, kiedy byłoby to takie łatwe, ponieważ wolę kalumnie od zniżania się do poziomu moich oszczerców.

piątek, 19 lutego 2016

"Królowe przeklęte" Cristina Morató

(...) Zmierzyłam cenę cierpienia, jaką płaci się za wysoką pozycję i powiedziałam sobie, że dobra tej ziemi nie są warte wysiłków, których dokonujemy, aby je zachować.







Tytuł: Królowe przeklęte
Autor: Cristina Morató
Wydawnictwo: Świat Książki








Małe dziewczynki często przybiegają w za dużych szpilkach mamy i przydługich sukienkach, wycinają z papieru żółte korony, obwieszają się biżuterią i komunikują rozbawionym rodzicom, że mają pod dachem przyszłą królewnę! Dziś czasy wielkich dynastii, potężnych monarchów, małżeństw politycznych mamy już za sobą, a "księżniczki" kojarzą się z postaciami z bajek lub pięknymi kobietami o nienagannych manierach, którym podlega dużo majątków ziemskich, klejnotów i innych bogactw.

Czy ogromny dwór, duża rodzina i liczna służba może dać szczęście? Jeśli dodamy do tego niewyobrażalne pieniądze, wspaniałą biżuterię, brylanty, piękne ubrania i najróżniejsze zamki, zameczki i zamczyska, możemy stwierdzić, że to raj na ziemi. Jednak Cristina Morató spróbowała przybliżyć nam historię sześciu kobiet, które miały wszystko, a jednak ich życie nie było bajką. Elżbieta Bawarska – słynna cesarzowa Sissi, Maria Antonina, Krystyna Wazówna, Eugenia de Montijo, królowa Wiktoria i Aleksandra Romanow to kobiety znane zapewne nie tylko miłośnikom historii. W książce Królowe przeklęte opisane jest życie każdej z wymienionych historycznych postaci i ludzi z ich otoczenia, możemy wniknąć w skomplikowane umysły, a także poznać z bardziej ludzkiej strony wiele powierzchownie znanych nam sytuacji, jak np. abdykacja Napoleona III i zjednoczenie Niemiec, prowadzenie polityki w Wielkiej Brytanii podczas panowania królowej Wiktorii oraz po śmierci jej małżonka Alberta czy słynna Krwawa Niedziela i zmierzch potężnej dynastii Romanowów w Rosji. W szkołach ponadgimnazjalnych wszystkie wydarzenia tego okresu są przedstawiane jako suche fakty, jednak dzięki przytaczanym przez autorkę listom możemy poznać "kulisy" życia najpotężniejszych rodzin Europy.
Bardzo kocham cesarza... ale żałuję, że nie jest zwykłym krawcem!
Cristina Morató nadaje swojej książce wiarygodności dzięki podawaniu konkretnych nazwisk i relacji rodzinnych, nazw ulic i poszczególnych rezydencji, a także dzięki datom i wyżej wspomnianym listom. Wiele z nich zostało zniszczonych, wydane pamiętniki królowej Wiktorii starannie przeredagowane, co na szczęście nie spowodowało dużych braków w historii. Ponadto ostatnie strony książki zajmuje bibliografia, dzięki czemu czytelnik może być pewien, że historia została dokładnie przeanalizowana na potrzeby powstania książki. Jest pisana jak opowieść, bez konkretnych dialogów, jednak z przytoczeniem faktycznych sytuacji i korespondencji między ważnymi ludźmi Europy, której dwory w opisywanych czasach tworzyły jedną wielką rodzinę. 

Co łączy te sześć kobiet, oprócz – oczywiście, jak być powinno i jak się wydaje – posiadania ogromnej władzy, życia w przepychu i wśród najznamienitszych ludzi oraz często koligacji rodzinnych? Przede wszystkim każda z nich czuła, kochała, nienawidziła i musiała udawać. Życie potężnych władczyń i władców tamtych czasów było teatrem, a gdy uciążliwa rola spadała wraz z płaszczem, ci stawali się normalnymi ludźmi z problemami rodzinnymi i zdrowotnymi. Na kartach książki w kilku przypadkach spotykamy się z porównaniem dworu do sceny i stwierdzeniem, że wszystko wkoło jest niczym innym, jak tylko "złotą klatką", w której trzeba ściśle przestrzegać etykiety i zasad. Jednym z przywilejów było podróżowanie, często traktowane jako sposób na chwilę ucieczki, relaksu i uporządkowania własnej psychiki. Cristina Morató pokazuje też tragiczne skutki niewyobrażalnej odpowiedzialności i presji otoczenia, na przykład choroby psychiczne, nieprawidłowości w rozwoju i inne szczegóły, o których zbyt często historia milczy.
Szybko zostanę tutaj sama, bez przyjaciół. Każdy los ma swoją smutną stronę: na przykład ja, która miałam obsesję na punkcie wolności, nakładam kajdany na moje życie – nigdy sama, nigdy wolna, z całą tą dworską etykietą, której stanę się główną ofiarą. Moja wiara w fatalizm jest coraz silniejsza.
Osobiście jestem zafascynowana Królowymi przeklętymi, przeczytałam je z zainteresowaniem, jakiego już dawno żadna lektura we mnie nie wzbudziła. Myślę, że jest to książka dla każdego, czyta się ją bowiem jak opowieść, zupełnie jakby słuchało się bajarza. Można wczuć się w sytuację bohaterek i ich rodzin, kobiet i ludzi z krwi i kości, mimo iż nikt z żyjących nie ma tak ogromnej władzy. Przy okazji Cristina Morató uczy historii, przytaczając dokładne daty i wydarzenia, co na pewno przyda się nie tylko na maturze. Dziś wiemy, że czasy książąt i księżniczek już za nami, a gdy dzieci oznajmią, że w przyszłości chcą zostać jednymi z nich, pomyślimy z uśmiechem na twarzy "te czasy już minęły". Na szczęście?

Oceńcie sami, jestem ciekawa waszej opinii!

środa, 17 lutego 2016

As na stronie #14


W tym tygodniu cytaty z książek 


(...) jestem dziś tym, kim chcę, i być może wykażę ci, że jestem tobą samym, a ty nie jesteś niczym. Ale czy wznoszę się do gwiazd, czy zstępuję do otchłani, nie przestaję być nigdy sobą i to, co dostrzegam, jest zawsze tylko moją własną myślą (...).
Świat naprawdę jest jedynie tym, co odczuwamy, nie da się od niego uciec.
Wszystko ode mnie wychodzi i do mnie powraca.
Wszyscy mamy wątpliwości, czy życie jest czymś innym niż snem, złym snem, gdyż bez tego pasma cierpień i udręk moglibyśmy się obejść...
Świat... och! Jestem znużony serwowaniem sobie wciąż tej samej zupy. Już jej nie trawię, to trucizna, fetor. Ach! Gdzież jest czyste powietrze absolutu, życie, w którym byłbym wyłącznie ja i ja...
Ja istnieję na zewnątrz tego, co postrzegam, albo tworzę. Jestem mną, to jest pełne, to jest całkowite, ja to jest coś.

Otwórzcie oczy i popatrzcie na to, co możecie zobaczyć, nim zamkniecie je na zawsze.
Ulicami w dole krąży na koniu Śmierć, zatrzymuje od czasu do czasu rumaka i zagląda do okien. Jeździec ma ogniste rogi, z jego nozdrzy sączy się dym i trzyma w dłoni złożonej z samych kości nową listę adresatów.
Prawie wszystkie gatunki, jakie kiedykolwiek żyły, wymarły, Laurette. Nie ma powodu sądzić, że ludzkość będzie wyjątkiem
O kształcie historii decydują zwycięzcy. To ważna nauka. Zwycięzcy piszą historię.
Krocz ścieżkami logiki. Każdy skutek ma przyczynę, istnieje wyjście z każdej sytuacji. Do każdego zamka można dopasować klucz.
Jak cudownie bezsensowne jest budowanie pięknych budowli, komponowanie muzyki, śpiewanie piosenek, drukowanie ogromnych ksiąg pełnych kolorowych rycin ptaków wobec straszliwej, wszechogarniającej obojętności świata – jakież pretensje mają ludzie! Po co komponować muzykę, skoro Cisza i wiatr są znacznie potężniejsze? Po co zapalać lampy, skoro w nieunikniony sposób pochłonie je ciemność?