czwartek, 26 października 2017

Są ludzie, których twarzy w ogóle nie pamiętam.

Są ludzie, których twarzy w ogóle nie pamiętam. Spędziłam z nimi pół życia, byliśmy dla siebie jak rodzina, ale we wspomnieniach noszą białe maski. Czasami kładę się przy zgaszonym świetle na podłodze, włączam cicho nastrojową muzykę i próbuję wycisnąć z głowy ich obraz. Staram się z całych sił, ale oni nie chcą mi się pokazać. Pamiętam ich imiona, pamiętam nazwiska - chociaż w wielu przypadkach chciałabym zapomnieć. Pamiętam nawet numery telefonów, chociaż więcej do nich nie zadzwonię. Pamiętam, jaką lubili kawę, jaki pili alkohol, jakie dręczyły ich demony. Pamiętam wszystko to, co już nieistotne. Do czego nigdy nie wrócę, do czego nie mam sentymentu. Są to ludzie, którzy zmienili całe moje życie. Dzięki którym jestem, kim jestem. Dzięki którym musiałam zadać sobie to pytanie: kim jestem i do czego dążę? Zwłaszcza wtedy, gdy odeszli. Bez słowa. Bez pożegnania. Po cichu, a z hukiem.

Kończy się godzinna playlista, zaczyna się kolejna. Wciąż leżę w ciemnym pokoju, patrzę w sufit i próbuję sobie przypomnieć wszystko. Każdy znaczący moment, każdy przełom, każdy koniec starego i początek nowego rozdziału. Leżę i katuję się wspomnieniami, każę sobie przeżywać to jeszcze raz, i jeszcze. I jeszcze. I wtedy następuje cud. Nie płaczę. Nie smucę się. Nie cierpię. A dostaję ogromną dawkę motywacji do działania, życia, dążenia do ideału. Dostrzegam, ile trzeba zapłacić za szczęście, jak wiele jest ono warte.

Pod powiekami przewijają się ludzie bez twarzy. Ludzie pozbawieni ducha, charakteru i emocji. Ludzie, którzy byli, a nie są. Którzy nie będą, nie wrócą. Nie chcę by byli, by wracali. Być może zapomnienie jest najlepszą zemstą, zapomnieć ich twarze będzie najlepiej dla wszystkich - przebiega mi przez głowę. Wiem jednak, że nie chcę zemsty. Pragnę nauczyć się wybaczać, pragnę nauczyć się żyć z tym, czego nie ma. Modlę się o wszystko, co dla nich najlepsze, ale nie chcę widzieć ich twarzy. Nie chcę pamiętać, jak wyglądali, gdy byliśmy na ostatniej prostej.

Jest taki człowiek, którego widziałam raz w życiu. Miał piękne zielone oczy, promienny uśmiech i delikatne rysy twarzy. Spojrzał na mnie, a moje serce zabiło mocniej. Miałam wrażenie, że właśnie w tej chwili, w tym punkcie moje życie się zmieniło. Ja się zmieniłam. Wpadłam w ostry zakręt, z którego mogłam wyjść lepsza albo martwa. Ale ten uśmiech, jedyne i niepowtarzalne spojrzenie, iskierka w oczach... sprawiły, że zapragnęłam być jak on. Zapragnęłam być człowiekiem, który zmienia życie. Bo wtedy, właśnie wtedy wszystko odmieniło się o 180 stopni. Nigdy więcej go nie widziałam, chociaż skrycie o tym marzyłam. Nigdy więcej go nie spotkałam, chociaż pragnęłam z nim porozmawiać, poznać, dowiedzieć się, jaką lubi kawę, jakie książki czyta, czy chodzi do teatru; jaką lubi zupę, co robi na co dzień, jak wygląda, gdy się smuci, jak to robi, że oczy błyszczą mu radością, czy to stałe czy przejściowe... Po dziś dzień pamiętam jego twarz.

Śmieję się ze swej naiwności. Mówiłaś, że tacy ludzie nie istnieją, pamiętasz? Że wszystko jest zepsute. A teraz właśnie ten obraz wyciąga cię z głębin wspomnień. Może... Może jedynie to, co pozornie nie istnieje, jest w stanie wyprzeć to, co było?

czwartek, 12 października 2017

Duża dziura powstała wraz z twoim odejściem

Duża dziura powstała
wraz z twoim odejściem.
Powiedzieć bym ci chciała
kochanie, wróć do domu,
wciąż na ciebie czekam.
Ale to nie byłaby prawda.

Przestałam czekać już
dawno temu.

Marzy mi się już tylko
skroń przy skroni
dłoń w drugiej dłoni
nieśmiałe uśmiechy,
miłe złego początki.

Dawno przestałeś być obecny
w moich marzeniach.

Ratuję siebie codziennie
z płomieni niedoczekania
prawdziwego i wzniosłego uczucia,
z którego nie można wyjść
jak z zatłoczonego dworca.
Ratuję siebie codziennie
i w końcu rozumiem
co znaczy być sobą.

Niezależną jednostką,
kołem, szczęściem, pełnią.

piątek, 6 października 2017

A jeśli Ci powiem, że umieram

A jeśli Ci powiem, że umieram,
popędzisz ile sił w nogach
potrzymać mnie za rękę?

Przecież nikt nie zasługuje
zasypiać w samotności.

środa, 4 października 2017

Gdyby to wszystko nie wypadło nam z rąk, bylibyśmy niezrównani.

Gdyby to wszystko nie wypadło nam z rąk, bylibyśmy niezrównani. Gdybyśmy oboje chcieli i umieli o to zadbać, nikt nigdy by nas nie pokonał. Ja dla ciebie, ty dla mnie, bylibyśmy oparciem, górą, skałą. Nie do przesunięcia. Gdybyśmy potrafili rozmawiać, szukać wspólnych rozwiązań, dochodzić do wniosków, naprawiać zepsute, moglibyśmy podbić świat. Nie chodzi o to, by kazać sobie czekać. Chodzi o to, by coś robić. Coś, co wykluczałoby czekanie. Co wykluczałoby niepewność. Co wykluczałoby rozstanie. Ja dla ciebie, ty dla mnie.

Może za dużo myślę, może myślę źle. Może jestem kupą gruzu i śmieci, a moje życie to smród zgnilizny. A może jestem więźniem w labiryncie nie do przejścia i walę głową w każdą napotkaną ścianę, wznoszę mur nie do przebycia. Widzę, jak na mnie nie patrzysz. Nie pragniesz już nawet dowodów, bo wiesz, że ciebie wskażę jako największy. Wiesz, że miałeś szansę się przez ten mur przebić, miałeś szansę obalić, być może głęboką i skomplikowaną, ułudę nieudanego życia. Być może miałeś szanse pokazać, że się mylę. Że to wszystko nie tak, jak ja widzę. Że to wszystko jest kłamstwem w mojej głowie. Ale nie miałeś siły. Nie chciałeś jej znaleźć.

Wyszłam na przeciw moim demonom, co uważałam za najlepsze rozwiązanie. Po prostu stanąć przed nimi i samodzielnie poprowadzić tę bitwę, która pragnęłam, by była ostatnią. Wyszło jak zwykle. To coś mnie pożarło. Bo ma paszczę większą ode mnie, zęby ostre jak brzytwa, a pazury na obślizgłych łapach wbijają się z łatwością w moje przeżarte niewiarą ciało. Krew tryska na wszystkie strony, a to gówno rozrywa mnie na pół i wpierdala ze smakiem. Bo najbardziej lubi przestraszonych nieudaczników, których nikt nie chce wziąć za rękę i wyprowadzić z tego pieprzonego labiryntu, by w końcu uniknąć walenia głową w mur. Ten mur stoi nietknięty, potężny, wręcz nie z tego świata. Stoi jak ta góra, skała, bynajmniej opoka, którą mogliśmy być my. Ja dla ciebie, ty dla mnie.

wtorek, 3 października 2017

Człowiek pozbawił mnie nadziei

Człowiek pozbawił mnie
nadziei,
odebrał to, co miałam
najcenniejsze.
On wciąż we mnie siedzi
i nie chce się wynieść
do diabła.
To jest cięższe
od mojego ciała.
Człowiek pozbawił mnie
zaufania.
Wyrwał mi wszystko
z ręki,
która opadła.

Człowiek nie jest wart
nawet myśli.
Niczego nie daje od siebie,
wszystko zabiera.
Niech weźmie go już
cholera,
bo ja nie umiem się
pozbierać.