Są ludzie, których twarzy w ogóle nie pamiętam. Spędziłam z nimi pół życia, byliśmy dla siebie jak rodzina, ale we wspomnieniach noszą białe maski. Czasami kładę się przy zgaszonym świetle na podłodze, włączam cicho nastrojową muzykę i próbuję wycisnąć z głowy ich obraz. Staram się z całych sił, ale oni nie chcą mi się pokazać. Pamiętam ich imiona, pamiętam nazwiska - chociaż w wielu przypadkach chciałabym zapomnieć. Pamiętam nawet numery telefonów, chociaż więcej do nich nie zadzwonię. Pamiętam, jaką lubili kawę, jaki pili alkohol, jakie dręczyły ich demony. Pamiętam wszystko to, co już nieistotne. Do czego nigdy nie wrócę, do czego nie mam sentymentu. Są to ludzie, którzy zmienili całe moje życie. Dzięki którym jestem, kim jestem. Dzięki którym musiałam zadać sobie to pytanie: kim jestem i do czego dążę? Zwłaszcza wtedy, gdy odeszli. Bez słowa. Bez pożegnania. Po cichu, a z hukiem.
Kończy się godzinna playlista, zaczyna się kolejna. Wciąż leżę w ciemnym pokoju, patrzę w sufit i próbuję sobie przypomnieć wszystko. Każdy znaczący moment, każdy przełom, każdy koniec starego i początek nowego rozdziału. Leżę i katuję się wspomnieniami, każę sobie przeżywać to jeszcze raz, i jeszcze. I jeszcze. I wtedy następuje cud. Nie płaczę. Nie smucę się. Nie cierpię. A dostaję ogromną dawkę motywacji do działania, życia, dążenia do ideału. Dostrzegam, ile trzeba zapłacić za szczęście, jak wiele jest ono warte.
Pod powiekami przewijają się ludzie bez twarzy. Ludzie pozbawieni ducha, charakteru i emocji. Ludzie, którzy byli, a nie są. Którzy nie będą, nie wrócą. Nie chcę by byli, by wracali. Być może zapomnienie jest najlepszą zemstą, zapomnieć ich twarze będzie najlepiej dla wszystkich - przebiega mi przez głowę. Wiem jednak, że nie chcę zemsty. Pragnę nauczyć się wybaczać, pragnę nauczyć się żyć z tym, czego nie ma. Modlę się o wszystko, co dla nich najlepsze, ale nie chcę widzieć ich twarzy. Nie chcę pamiętać, jak wyglądali, gdy byliśmy na ostatniej prostej.
Jest taki człowiek, którego widziałam raz w życiu. Miał piękne zielone oczy, promienny uśmiech i delikatne rysy twarzy. Spojrzał na mnie, a moje serce zabiło mocniej. Miałam wrażenie, że właśnie w tej chwili, w tym punkcie moje życie się zmieniło. Ja się zmieniłam. Wpadłam w ostry zakręt, z którego mogłam wyjść lepsza albo martwa. Ale ten uśmiech, jedyne i niepowtarzalne spojrzenie, iskierka w oczach... sprawiły, że zapragnęłam być jak on. Zapragnęłam być człowiekiem, który zmienia życie. Bo wtedy, właśnie wtedy wszystko odmieniło się o 180 stopni. Nigdy więcej go nie widziałam, chociaż skrycie o tym marzyłam. Nigdy więcej go nie spotkałam, chociaż pragnęłam z nim porozmawiać, poznać, dowiedzieć się, jaką lubi kawę, jakie książki czyta, czy chodzi do teatru; jaką lubi zupę, co robi na co dzień, jak wygląda, gdy się smuci, jak to robi, że oczy błyszczą mu radością, czy to stałe czy przejściowe... Po dziś dzień pamiętam jego twarz.
Śmieję się ze swej naiwności. Mówiłaś, że tacy ludzie nie istnieją, pamiętasz? Że wszystko jest zepsute. A teraz właśnie ten obraz wyciąga cię z głębin wspomnień. Może... Może jedynie to, co pozornie nie istnieje, jest w stanie wyprzeć to, co było?
Kończy się godzinna playlista, zaczyna się kolejna. Wciąż leżę w ciemnym pokoju, patrzę w sufit i próbuję sobie przypomnieć wszystko. Każdy znaczący moment, każdy przełom, każdy koniec starego i początek nowego rozdziału. Leżę i katuję się wspomnieniami, każę sobie przeżywać to jeszcze raz, i jeszcze. I jeszcze. I wtedy następuje cud. Nie płaczę. Nie smucę się. Nie cierpię. A dostaję ogromną dawkę motywacji do działania, życia, dążenia do ideału. Dostrzegam, ile trzeba zapłacić za szczęście, jak wiele jest ono warte.
Pod powiekami przewijają się ludzie bez twarzy. Ludzie pozbawieni ducha, charakteru i emocji. Ludzie, którzy byli, a nie są. Którzy nie będą, nie wrócą. Nie chcę by byli, by wracali. Być może zapomnienie jest najlepszą zemstą, zapomnieć ich twarze będzie najlepiej dla wszystkich - przebiega mi przez głowę. Wiem jednak, że nie chcę zemsty. Pragnę nauczyć się wybaczać, pragnę nauczyć się żyć z tym, czego nie ma. Modlę się o wszystko, co dla nich najlepsze, ale nie chcę widzieć ich twarzy. Nie chcę pamiętać, jak wyglądali, gdy byliśmy na ostatniej prostej.
Jest taki człowiek, którego widziałam raz w życiu. Miał piękne zielone oczy, promienny uśmiech i delikatne rysy twarzy. Spojrzał na mnie, a moje serce zabiło mocniej. Miałam wrażenie, że właśnie w tej chwili, w tym punkcie moje życie się zmieniło. Ja się zmieniłam. Wpadłam w ostry zakręt, z którego mogłam wyjść lepsza albo martwa. Ale ten uśmiech, jedyne i niepowtarzalne spojrzenie, iskierka w oczach... sprawiły, że zapragnęłam być jak on. Zapragnęłam być człowiekiem, który zmienia życie. Bo wtedy, właśnie wtedy wszystko odmieniło się o 180 stopni. Nigdy więcej go nie widziałam, chociaż skrycie o tym marzyłam. Nigdy więcej go nie spotkałam, chociaż pragnęłam z nim porozmawiać, poznać, dowiedzieć się, jaką lubi kawę, jakie książki czyta, czy chodzi do teatru; jaką lubi zupę, co robi na co dzień, jak wygląda, gdy się smuci, jak to robi, że oczy błyszczą mu radością, czy to stałe czy przejściowe... Po dziś dzień pamiętam jego twarz.
Śmieję się ze swej naiwności. Mówiłaś, że tacy ludzie nie istnieją, pamiętasz? Że wszystko jest zepsute. A teraz właśnie ten obraz wyciąga cię z głębin wspomnień. Może... Może jedynie to, co pozornie nie istnieje, jest w stanie wyprzeć to, co było?