Gdyby to wszystko nie wypadło nam z rąk, bylibyśmy niezrównani. Gdybyśmy oboje chcieli i umieli o to zadbać, nikt nigdy by nas nie pokonał. Ja dla ciebie, ty dla mnie, bylibyśmy oparciem, górą, skałą. Nie do przesunięcia. Gdybyśmy potrafili rozmawiać, szukać wspólnych rozwiązań, dochodzić do wniosków, naprawiać zepsute, moglibyśmy podbić świat. Nie chodzi o to, by kazać sobie czekać. Chodzi o to, by coś robić. Coś, co wykluczałoby czekanie. Co wykluczałoby niepewność. Co wykluczałoby rozstanie. Ja dla ciebie, ty dla mnie.
Może za dużo myślę, może myślę źle. Może jestem kupą gruzu i śmieci, a moje życie to smród zgnilizny. A może jestem więźniem w labiryncie nie do przejścia i walę głową w każdą napotkaną ścianę, wznoszę mur nie do przebycia. Widzę, jak na mnie nie patrzysz. Nie pragniesz już nawet dowodów, bo wiesz, że ciebie wskażę jako największy. Wiesz, że miałeś szansę się przez ten mur przebić, miałeś szansę obalić, być może głęboką i skomplikowaną, ułudę nieudanego życia. Być może miałeś szanse pokazać, że się mylę. Że to wszystko nie tak, jak ja widzę. Że to wszystko jest kłamstwem w mojej głowie. Ale nie miałeś siły. Nie chciałeś jej znaleźć.
Wyszłam na przeciw moim demonom, co uważałam za najlepsze rozwiązanie. Po prostu stanąć przed nimi i samodzielnie poprowadzić tę bitwę, która pragnęłam, by była ostatnią. Wyszło jak zwykle. To coś mnie pożarło. Bo ma paszczę większą ode mnie, zęby ostre jak brzytwa, a pazury na obślizgłych łapach wbijają się z łatwością w moje przeżarte niewiarą ciało. Krew tryska na wszystkie strony, a to gówno rozrywa mnie na pół i wpierdala ze smakiem. Bo najbardziej lubi przestraszonych nieudaczników, których nikt nie chce wziąć za rękę i wyprowadzić z tego pieprzonego labiryntu, by w końcu uniknąć walenia głową w mur. Ten mur stoi nietknięty, potężny, wręcz nie z tego świata. Stoi jak ta góra, skała, bynajmniej opoka, którą mogliśmy być my. Ja dla ciebie, ty dla mnie.
Może za dużo myślę, może myślę źle. Może jestem kupą gruzu i śmieci, a moje życie to smród zgnilizny. A może jestem więźniem w labiryncie nie do przejścia i walę głową w każdą napotkaną ścianę, wznoszę mur nie do przebycia. Widzę, jak na mnie nie patrzysz. Nie pragniesz już nawet dowodów, bo wiesz, że ciebie wskażę jako największy. Wiesz, że miałeś szansę się przez ten mur przebić, miałeś szansę obalić, być może głęboką i skomplikowaną, ułudę nieudanego życia. Być może miałeś szanse pokazać, że się mylę. Że to wszystko nie tak, jak ja widzę. Że to wszystko jest kłamstwem w mojej głowie. Ale nie miałeś siły. Nie chciałeś jej znaleźć.
Wyszłam na przeciw moim demonom, co uważałam za najlepsze rozwiązanie. Po prostu stanąć przed nimi i samodzielnie poprowadzić tę bitwę, która pragnęłam, by była ostatnią. Wyszło jak zwykle. To coś mnie pożarło. Bo ma paszczę większą ode mnie, zęby ostre jak brzytwa, a pazury na obślizgłych łapach wbijają się z łatwością w moje przeżarte niewiarą ciało. Krew tryska na wszystkie strony, a to gówno rozrywa mnie na pół i wpierdala ze smakiem. Bo najbardziej lubi przestraszonych nieudaczników, których nikt nie chce wziąć za rękę i wyprowadzić z tego pieprzonego labiryntu, by w końcu uniknąć walenia głową w mur. Ten mur stoi nietknięty, potężny, wręcz nie z tego świata. Stoi jak ta góra, skała, bynajmniej opoka, którą mogliśmy być my. Ja dla ciebie, ty dla mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz