Jestem sumą zgubionych oddechów i fraz nakrapianych samotnością. Piję, gdy jestem smutny, smucę się, by w końcu poszukać pocieszenia. Piję, by się złamać, by dać się we znaki, pozbyć serca i zgubić duszę gdzieś na pustkowiu. Zgubić się gdzieś, gdzie nie ma dróg. Skąd nie znajdę drogi powrotnej.
Czasami gubię się we własnej świadomości, wchodząc pod nią, i znajduję jakieś nieprawdopodobne myśli, marzenia i sny.
Czasami śnię na jawie patrząc na czyjeś dłonie i w czyjeś oczy. Po czym karcę się w duchu, że taki jestem. Że mam tak dużo, a tak niewiele jestem w stanie unieść.
Krzyczę na siebie, że znów podejmuję nielogiczne decyzje, uśmiercam siebie kawałek po kawałku, wyciągam serce z piersi, rzucam nim o ziemię, skaczę po nim, wcieram w błoto, by tylko wyglądać w tych oczach jak najgorzej, by tylko stracić do siebie resztki szacunku.
Wciąż powtarzam, że nie zasługuję.
Wciąż staram się sobie udowodnić, że nie zasługuję.
Wciąż wierzę, ze wszystkich sił, że nie zasługuję, bo jestem człowiekiem, który nie jest wspaniały.
Chodzę po górach własnych słabości i nie radzę sobie z nimi. Zawracam i robię wszystko, by nie stawić im czoła. Rzeczywistość wygląda jak wygląda, a ja nie chcę w niej trwać. Chcę po prostu przestać istnieć. Nie popełnić samobójstwo, bo to za mało. Zasługuję na więcej. Zasługuję na większą karę. Chcę zniknąć, nigdy nie być. I zobaczyć, jak świat wyglądałby beze mnie.
Byłem kiedyś przekonany, że coś tam jeszcze ze mnie będzie. Ratowałem się każdego dnia, chwytałem się ostatnich desek ratunku, a tonąc złapałem nawet brzytwę. Ratowałem się do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krwi, a wciąż tu jestem, wciąż tułam się po świecie, mimo że wiem, że nie ma nigdzie "mojego miejsca". Wiem, że jestem nie do odratowania. A nawet jeśli, kto w dzisiejszych czasach chce zabawki z odzysku?
Wierzyłem w dobre serca i czyste zamiary. Wierzyłem w życie po życiu, miłość po miłości, tęczę po ulewie łez. Tymczasem nieprzerwanie boli mnie coś w okolicach środka klatki piersiowej, ciągle mam zatkane gardło i zepsute sumienie. Tam w środku jest inny świat, którego nikt nie chce zrozumieć, rozjaśnić, naprawić. Tam w środku jest inny świat.
Mama mówiła mi: Leoś, jesteś najbardziej wartościowym człowiekiem na ziemi. Nie zapominaj o tym.
Zapomniałem.
Tato powtarzał mi: Leoś, możesz wszystko, możesz zdobyć cały świat.
Poddałem się.
Babcia przestrzegała: nigdy nie bądź człowiekiem, z jakim nie chciałbyś spędzić reszty życia.
Stałem się gorszym.
To, kim się stałem, przeszło moje najśmielsze wyobrażenia.
Nie chcę spędzić ze sobą żadnej części życia i wszyscy w koło też nie chcą, a jak chcą - zrobię wszystko, by chcieć przestali.
Jestem chodzącym paradoksem, którego od lat nikt nie przytula. I to mnie gubi.
Nie mam światełka w tym polu. Nie widzę nawet drzew, a co dopiero cywilizacji. Żadnego życia.
Wierzyłem, że na szczęście można i trzeba zasłużyć. Że jest to trudne, ale możliwe.
Tymczasem okazuje się, że to nie dla mnie.
Nie chcę nawet rozumieć tego, co czuję, co robię, co mówię. Wychodzę z siebie, gubię się, spaceruję samotnie i szukam alternatywy do wypierdolenia w kosmos.
Dziś chcę zadać mamie pytanie: jak bardzo zepsuci są ludzie, skoro ja jestem najbardziej wartościowym z nich?
Tacie chcę odpowiedzieć, że mrówki mogą więcej ode mnie.
Babci, że chciałbym spędzić resztę życia w innym człowieku.
Wyruszam w podróż ostatniej szansy. Znaleźć siebie gdzieś w innym kraju albo w innych ramionach. Moje już dawno odpadły.
Czasami gubię się we własnej świadomości, wchodząc pod nią, i znajduję jakieś nieprawdopodobne myśli, marzenia i sny.
Czasami śnię na jawie patrząc na czyjeś dłonie i w czyjeś oczy. Po czym karcę się w duchu, że taki jestem. Że mam tak dużo, a tak niewiele jestem w stanie unieść.
Krzyczę na siebie, że znów podejmuję nielogiczne decyzje, uśmiercam siebie kawałek po kawałku, wyciągam serce z piersi, rzucam nim o ziemię, skaczę po nim, wcieram w błoto, by tylko wyglądać w tych oczach jak najgorzej, by tylko stracić do siebie resztki szacunku.
Wciąż powtarzam, że nie zasługuję.
Wciąż staram się sobie udowodnić, że nie zasługuję.
Wciąż wierzę, ze wszystkich sił, że nie zasługuję, bo jestem człowiekiem, który nie jest wspaniały.
Chodzę po górach własnych słabości i nie radzę sobie z nimi. Zawracam i robię wszystko, by nie stawić im czoła. Rzeczywistość wygląda jak wygląda, a ja nie chcę w niej trwać. Chcę po prostu przestać istnieć. Nie popełnić samobójstwo, bo to za mało. Zasługuję na więcej. Zasługuję na większą karę. Chcę zniknąć, nigdy nie być. I zobaczyć, jak świat wyglądałby beze mnie.
Byłem kiedyś przekonany, że coś tam jeszcze ze mnie będzie. Ratowałem się każdego dnia, chwytałem się ostatnich desek ratunku, a tonąc złapałem nawet brzytwę. Ratowałem się do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krwi, a wciąż tu jestem, wciąż tułam się po świecie, mimo że wiem, że nie ma nigdzie "mojego miejsca". Wiem, że jestem nie do odratowania. A nawet jeśli, kto w dzisiejszych czasach chce zabawki z odzysku?
Wierzyłem w dobre serca i czyste zamiary. Wierzyłem w życie po życiu, miłość po miłości, tęczę po ulewie łez. Tymczasem nieprzerwanie boli mnie coś w okolicach środka klatki piersiowej, ciągle mam zatkane gardło i zepsute sumienie. Tam w środku jest inny świat, którego nikt nie chce zrozumieć, rozjaśnić, naprawić. Tam w środku jest inny świat.
Mama mówiła mi: Leoś, jesteś najbardziej wartościowym człowiekiem na ziemi. Nie zapominaj o tym.
Zapomniałem.
Tato powtarzał mi: Leoś, możesz wszystko, możesz zdobyć cały świat.
Poddałem się.
Babcia przestrzegała: nigdy nie bądź człowiekiem, z jakim nie chciałbyś spędzić reszty życia.
Stałem się gorszym.
To, kim się stałem, przeszło moje najśmielsze wyobrażenia.
Nie chcę spędzić ze sobą żadnej części życia i wszyscy w koło też nie chcą, a jak chcą - zrobię wszystko, by chcieć przestali.
Jestem chodzącym paradoksem, którego od lat nikt nie przytula. I to mnie gubi.
Nie mam światełka w tym polu. Nie widzę nawet drzew, a co dopiero cywilizacji. Żadnego życia.
Wierzyłem, że na szczęście można i trzeba zasłużyć. Że jest to trudne, ale możliwe.
Tymczasem okazuje się, że to nie dla mnie.
Nie chcę nawet rozumieć tego, co czuję, co robię, co mówię. Wychodzę z siebie, gubię się, spaceruję samotnie i szukam alternatywy do wypierdolenia w kosmos.
Dziś chcę zadać mamie pytanie: jak bardzo zepsuci są ludzie, skoro ja jestem najbardziej wartościowym z nich?
Tacie chcę odpowiedzieć, że mrówki mogą więcej ode mnie.
Babci, że chciałbym spędzić resztę życia w innym człowieku.
Wyruszam w podróż ostatniej szansy. Znaleźć siebie gdzieś w innym kraju albo w innych ramionach. Moje już dawno odpadły.