poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Jestem sumą zgubionych oddechów i fraz nakrapianych samotnością

Jestem sumą zgubionych oddechów i fraz nakrapianych samotnością. Piję, gdy jestem smutny, smucę się, by w końcu poszukać pocieszenia. Piję, by się złamać, by dać się we znaki, pozbyć serca i zgubić duszę gdzieś na pustkowiu. Zgubić się gdzieś, gdzie nie ma dróg. Skąd nie znajdę drogi powrotnej.

Czasami gubię się we własnej świadomości, wchodząc pod nią, i znajduję jakieś nieprawdopodobne myśli, marzenia i sny.
Czasami śnię na jawie patrząc na czyjeś dłonie i w czyjeś oczy. Po czym karcę się w duchu, że taki jestem. Że mam tak dużo, a tak niewiele jestem w stanie unieść.

Krzyczę na siebie, że znów podejmuję nielogiczne decyzje, uśmiercam siebie kawałek po kawałku, wyciągam serce z piersi, rzucam nim o ziemię, skaczę po nim, wcieram w błoto, by tylko wyglądać w tych oczach jak najgorzej, by tylko stracić do siebie resztki szacunku.
Wciąż powtarzam, że nie zasługuję.
Wciąż staram się sobie udowodnić, że nie zasługuję.
Wciąż wierzę, ze wszystkich sił, że nie zasługuję, bo jestem człowiekiem, który nie jest wspaniały.

Chodzę po górach własnych słabości i nie radzę sobie z nimi. Zawracam i robię wszystko, by nie stawić im czoła. Rzeczywistość wygląda jak wygląda, a ja nie chcę w niej trwać. Chcę po prostu przestać istnieć. Nie popełnić samobójstwo, bo to za mało. Zasługuję na więcej. Zasługuję na większą karę. Chcę zniknąć, nigdy nie być. I zobaczyć, jak świat wyglądałby beze mnie.

Byłem kiedyś przekonany, że coś tam jeszcze ze mnie będzie. Ratowałem się każdego dnia, chwytałem się ostatnich desek ratunku, a tonąc złapałem nawet brzytwę. Ratowałem się do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krwi, a wciąż tu jestem, wciąż tułam się po świecie, mimo że wiem, że nie ma nigdzie "mojego miejsca". Wiem, że jestem nie do odratowania. A nawet jeśli, kto w dzisiejszych czasach chce zabawki z odzysku?

Wierzyłem w dobre serca i czyste zamiary. Wierzyłem w życie po życiu, miłość po miłości, tęczę po ulewie łez. Tymczasem nieprzerwanie boli mnie coś w okolicach środka klatki piersiowej, ciągle mam zatkane gardło i zepsute sumienie. Tam w środku jest inny świat, którego nikt nie chce zrozumieć, rozjaśnić, naprawić. Tam w środku jest inny świat.

Mama mówiła mi: Leoś, jesteś najbardziej wartościowym człowiekiem na ziemi. Nie zapominaj o tym.
Zapomniałem.
Tato powtarzał mi: Leoś, możesz wszystko, możesz zdobyć cały świat.
Poddałem się.
Babcia przestrzegała: nigdy nie bądź człowiekiem, z jakim nie chciałbyś spędzić reszty życia.
Stałem się gorszym.
To, kim się stałem, przeszło moje najśmielsze wyobrażenia.
Nie chcę spędzić ze sobą żadnej części życia i wszyscy w koło też nie chcą, a jak chcą - zrobię wszystko, by chcieć przestali.
Jestem chodzącym paradoksem, którego od lat nikt nie przytula. I to mnie gubi.
Nie mam światełka w tym polu. Nie widzę nawet drzew, a co dopiero cywilizacji. Żadnego życia.

Wierzyłem, że na szczęście można i trzeba zasłużyć. Że jest to trudne, ale możliwe.
Tymczasem okazuje się, że to nie dla mnie.
Nie chcę nawet rozumieć tego, co czuję, co robię, co mówię. Wychodzę z siebie, gubię się, spaceruję samotnie i szukam alternatywy do wypierdolenia w kosmos.

Dziś chcę zadać mamie pytanie: jak bardzo zepsuci są ludzie, skoro ja jestem najbardziej wartościowym z nich?
Tacie chcę odpowiedzieć, że mrówki mogą więcej ode mnie.
Babci, że chciałbym spędzić resztę życia w innym człowieku.

Wyruszam w podróż ostatniej szansy. Znaleźć siebie gdzieś w innym kraju albo w innych ramionach. Moje już dawno odpadły.

żyjąc w cywilizacji zagłady

żyjąc w cywilizacji zagłady
utożsamiam się z zabójcami
bardzo skutecznie zabijam człowieka
którego wszyscy chcą ratować

najlepszym lekarstwem
na złamane serce
jest łamać je jeszcze bardziej

najlepszym lekarstwem na głupotę
jest teatralny śmiech i pusta głowa
tak by nikt nie miał odwagi zapytać
ale by każdy się zorientował

że jakby co
to było morderstwo
na życzenie

~powolne umieranie

czwartek, 26 kwietnia 2018

Minęły dni, minęły tygodnie

Minęły dni,
minęły tygodnie,
a my
ani bliżej
ani dalej

Jaka szkoda

Miną miesiące,
miniemy my,
miniemy się na mieście
milczący,
choć niezapomnieni

Może trochę pożałujemy

Wrócisz do domu,
zapomnisz kolor moich oczu,
ja wrócę
trzymając cię za rękę,
zaciskając powieki

Jaka szkoda...

wtorek, 24 kwietnia 2018

*zabawa w chowanego*

Siedzę za drzewem
grubości mojej ręki
już trzeci dzień

Powiedział
ja nie pozwolę ci uciec
znajdę cię wszędzie

Nie przychodzi

~szczęście

niedziela, 22 kwietnia 2018

satysfakcjonują mnie okruszki

Satysfakcjonują mnie okruszki,
resztki, jakie ludzie są w stanie
dać mi z siebie.

Zawsze liczę się z tym,
że ta znajomość dobiegnie końca.
Nawet nie zaczęłam,
a już skończyłam,
uniknęłam poparzenia
i zachwytu,
choć czasami zachwycam się
na chwilę.

Ja tylko tak brzmię
jakby mnie bolało.

W rzeczywistości mam w sobie
ogromne pokłady sił.
Gdzieś pod skórą.
Za murem.
Zalane betonem.

sobota, 21 kwietnia 2018

Do zaoferowania mam tylko

Do zaoferowania mam tylko
garściami wypadające włosy,
wyschnięte serce
i kilka kruchych
płatków róży.

Toczę nierówną walkę
z życiem i ze śmiercią.
Z drugą jak na razie wygrywam,
pierwsze rozkłada mnie na łopatki.

I ta głupia nadzieja,
że jeszcze jest do czego wracać,
jeszcze jest z czego budować.



Śnią mi się zapomniane kołysanki

Śnią mi się zapomniane kołysanki,
nigdy nieistniejące zdania.
Dotyk obcych rąk i brzęk talerzy
tłukących się o ścianę
wyrywa mnie ze snu.

Czuwam
Oczy kurczowo trzymam otwarte,
nie mrugam, by przypadkiem
nie przegapić momentu, w którym
przyjdziesz.

Śnią mi się nieprzeprowadzone rozmowy
z ludźmi, którzy nigdy tu nie byli
i których oczy tak nie świeciły.
Spadam w przepaść,
ból przeszywa ciało,
gdy uderzam nim o taflę
z hukiem.

Czuwam
Nie mogę ruszyć palcami,
nie potrafię się zerwać i pobiec
do ciebie się przytulić
więc czekam, bo może sam
przyjdziesz.

Wyprowadź się z mojego snu!
Jest mi tam ciebie za dużo.
Wynieś się z tego świata,
który ma być odpoczynkiem

Prosto w moje ramiona.

piątek, 20 kwietnia 2018

nienawiść grzeje lepiej od miłości.

Leon wychylał się przez okno i między gałęziami kwitnącego drzewa wypatrywał spadającej gwiazdy. Otworzył oba skrzydła na oścież i usiadł na parapecie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nogi zwisały mu z trzeciego piętra. Od razu przed oczami pojawił się obraz, jak spada i łamie się na chodniku. Na szczęście parapet jest wytrzymały.
Siedział tak w samej bieliźnie i machał nogami, pozwalając mi w spokoju przerzucać kartki w ciepłym łóżku. I tylko on sam wiedział, jakie myśli rodziły się w tym zakutym łbie.
Wiesz zaczął, gdy akurat w moich skończyło się odliczanie do trzech. Dochodzę do wniosku, że nienawiść grzeje lepiej od miłości.
Zapewne. Jej żar łatwiej jest podsycać. Łatwiej ją rozpalić.
To przykre.
Milczę i Leon milczy.
Miłość.
To słowo wywołuje we mnie raczej zimne dreszcze niż jakiekolwiek ciepło.
Może chodzi o to, że odpowiednie usta powinny rozpalać ognisko miłości? Leon zamyka oczy i wystawia twarz do wiatru. By odpowiedni głos wymawiał odpowiednie słowa?
Może. Może chodzi o to, by odpowiednie ręce podtrzymywały jego płomień?
Może. Może nie każdemu jest dane poznać osobę, która o domowe ognisko będzie dbała tak skrupulatnie, że spali w nim jakiekolwiek negatywne uczucia względem innych ludzi i świata... tak niesprawiedliwego wzdycha. Chciałbym, by każdemu człowiekowi dane było poznać wspaniałego człowieka. Przynajmniej jednego. Takiego na całe życie. Takiego, który nie wystraszy się, gdy zobaczy wszystkie noże wbite w plecy i w serce, i wyciągnie je powoli, cierpliwie, nie zważając na czas i trudności.
A ja, by każdy człowiek poznał człowieka, któremu będzie mógł wyciągnąć wszystkie ostrza i kolce. By był balsamem na gojącą się duszę, stając się tym samym kimś lepszym i dojrzalszym. Mądrzejszym i bardziej doświadczonym.
By oboje nawzajem byli dla siebie opoką dokończył Leon, choć wiedział, jak bardzo sprzeczne uczucia budzi we mnie to stwierdzenie. Wiesz, ludzie powinni być dla siebie...
Nie dokończysz?
Nie. Bo wiesz.
Milknie na chwilę. Widzę spadającą gwiazdę. On też ją widzi. Oboje szeptem wymawiamy to samo życzenie.
Szczęście mierzy się chwilami, w których zapominamy jak złapać oddech.
Śmieję się.
Sugerujesz, że tylko martwi są w pełni szczęśliwi?
A można w ogóle być w pełni szczęśliwym za życia?
Wierzę, że można. Nie tyle zapominając, jak się oddycha, ile mogąc zsynchronizować z kimś oddechy.
Tym razem to Leon się zaśmiał. Ale już nic nie powiedział. Zamknął okno, zaciągnął zasłony i po chwili już spał. Z tego, co przeżywa teraz, nie będzie musiał się spowiadać. Nie będzie musiał się tłumaczyć. Tam może wszystko.

środa, 18 kwietnia 2018

ludzie noszący w sobie moją radość

Mam nadzieję
że są na świecie ludzie
noszący w sobie moją radość

I pewnego dnia
zechcą się nią podzielić
nie przy kieliszku wina
a niebie pełnym gwiazd

Nie uwierzę w szczęście
dopóki nie zobaczę
że jesteś.

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

być różą w czyimś sercu

To tak ładnie brzmi
być różą w czyimś sercu
Jesteś różą w moim sercu
brzmi już banalnie
Jesteś moim sercem zaś
pretensjonalnie

Chociaż najstraszniej brzmi
a mnie to obojętne
Jakby być komuś obojętnym
niezależnie od dnia

To tak ładnie brzmi
Być
Bądź
Będziesz?
Będę

ale słowa są tak ulotne
Składam się z słów
ulatuję z wiatrem

Powinnam ulatywać z chwilą
a każdą chwilę z tobą
wspominam i nie chcesz
ulecieć

Powinnam wiedzieć
że jestem zbędna
Może jestem potrzebna
w danej chwili
ale gdy ta chwila
Mija

Minąć powinnam
zwiędnąć jak róża która
Nie ma serca

niedziela, 15 kwietnia 2018

nie wolno poddawać się emocjom

nie wolno poddawać się emocjom
milczeć tylko
i wyłącznie zaciskać wargi
łamać sobie zęby
wszystko chować pod znakomicie
wyprofilowaną maską

nie wolno poddawać się słabościom
wracać tylko
i wyłącznie do pustego mieszkania
zrzucić buty po całym dniu
i ukryć się pod pierzyną ale tylko tak
by nie zasnąć przypadkiem

nie wolno otwierać ust
i zamykać oczu
zabrania się witać
i żegnać
a przede wszystkim
pod żadnym pozorem nie można

się przywiązywać
bo później miesiącami
latami
się zapomina
każde powitanie i pożegnanie
czy (nie)zwykłe spojrzenia

sobota, 14 kwietnia 2018

W moich żyłach pływa ostatnio więcej kofeiny niż krwi.

W moich żyłach pływa ostatnio więcej kofeiny niż krwi. W sumie sam się zastanawiam, jak mogę pić tyle tego gówna i wciąż mieć sprawne serce. Nie zdziwiłbym się, gdybym nagle wylądował w szpitalu z uszkodzoną pompką. Wstyd się przyznać, głównie przed samym sobą, ale prawda jest taka, że cierpię na bezsenność na własne życzenie. Nie chodzę spać, bo dla mnie zasypianie to budzenie się w innym świecie.
Gdy ostatnio przyłożyłem głowę do poduszki, dotarłem do świata w jakiejś innej galaktyce, lepszej rzeczywistości. Wciąż mam przed oczami pierwszą scenę, wciąż czuję wszystkie te emocje władające moim ciałem i umysłem.
Niepojęte szczęście.

Otwieram oczy zaskoczona. Zaczynam życie akurat w momencie, gdy kładę głowę na twoich kolanach. Zupełnie jakby to był dar od Boga. Twoja twarz miga mi tylko przed oczami, ale nie umykają mojej uwadze roześmiane usta i błyszczące oczy.
Uśmiecham się pod nosem, bo mam wrażenie, że jesteś tutaj. Realny. Dotykam twojej skóry, a ty kładziesz dłoń na moich poplątanych włosach. Bierzesz kosmyk między palce i drażnisz się ze mną, plącząc je jeszcze bardziej. Wkładasz za ucho, bierzesz kolejny i robisz to samo.
Czuję wylewający się we mnie spokój. Czuję się bezpiecznie. Dobrze.
Nie mam słów, by wyrazić, jak się czuję.
Dociera do mnie twój charakterystyczny zapach, ciepło twojego serca. Słyszę miarowy oddech. Przychodzi mi do głowy jakieś pytanie, ale go nie zadaję, by nie zepsuć tej chwili.
Nagle zapominam, co chciałam powiedzieć. I wszystko zaczyna się zamazywać.
Dociera do mnie, że to tylko sen. Nasze ciała tkwią w nim wciąż stopione ze sobą, ale myśl, że to jedynie bardzo realnie wyglądające marzenie, nie chce już odejść i zabrać ze sobą całego niepokoju.

Rozrywam oczy. W pokoju jest ciemno, od strony ulicy słychać przejeżdżające ciężarówki. Otwieram okno i siadam na parapecie. Obserwuję korony drzew, które w tej ciemności wydają się przerażające i smutne. Pozwalam sobie na jedną łzę.
I postanawiam, że już nie zasnę.
Zakładam na siebie ubranie z poprzedniego dnia i wychodzę. Wychodzę z siebie.
- Sądzę, że idiotyzm jest wpisany w naszą naturę - odzywa się nadzwyczaj pogodnym głosem zaspany Leon. - Może mamy to w genach, nie wiem. Pomyśl, kto o zdrowych zmysłach smuci się z powodu jakiegoś głupiego snu?
Prycham.
- Widzisz, bycie idiotą ma swoje zalety.
- Jakie?
- W sumie nie wiem, myślałem, że ty mi powiesz.
Milczę, ale dość szybko rośnie we mnie gniew.
- Może taka selekcja naturalna? - zaczyna po chwili. - Wiesz, w sumie idioci dostrzegają innych idiotów i są w stanie się z nimi dogadać. Są wierni idiotyzmowi jako idei, więc są dobrymi przyjaciółmi i mają dobrze dobranych przyjaciół. No raj na ziemi. Na co komu anioły, jak można mieć za przyjaciela idiotę?
- Chyba nie do końca pojmuję, co rozumiesz pod słowem idiota? Jakiś czas temu narzekałeś, że "otaczają nas sami idioci".
- Może się myliłem, nie wiem. Ludzie się zmieniają, alter ego też. Może to dobrze, że otaczają nas idioci?
Milczę.
- Wierzysz w ideę? Żywą i nieśmiertelną? - kontynuuje.
- Nie mam pojęcia, w co wierzę - pierwszy raz odkąd pamiętam, Leon po prostu się zamyka. Nie odpowiada. Nie jest w stanie podać mi rozwiązania moich wątpliwości.

W gruncie rzeczy chciałabym wierzyć w coś tak mocno, by być w stanie zdecydować się poświęcić temu życie. Problem w tym, że nie umiem się odnaleźć, nic nie jest wystarczające: idea dobra, pomocy, sztuki. Niby Platon mówił coś, że idea jest bytem doskonałym, a ja nigdzie nie potrafię znaleźć doskonałości i to mnie frustruje, gubi, przytłacza.
Nigdzie, jedynie we śnie, który znika jak dym, nie jestem w stanie odnaleźć twojej dłoni na moich włosach, mojej głowy w twoich ramionach, odbicia mojego spojrzenia w twoich oczach.

piątek, 13 kwietnia 2018

List do Ciebie

Dobrze jest czasem usłyszeć Twój głos. Sekundę, chwilę, godzinę. Dobrze jest czasem zobaczyć Twój uśmiech. Poczuć przepływający impuls zadowolenia - jak motyle z brzucha lecące do głowy, podnoszące trochę ciężkie kąciki ust. Dobrze czasem spojrzeć Ci w oczy i zobaczyć w nich cały świat: od koron drzew zieleniejących na wiosnę po głębokie wody oceanów. Dobrze tak czasem pozwolić sobie nie myśleć, nie analizować, nie marzyć, tylko chłonąć te dźwięki i obrazy. Nigdy nie sądziłam, że zacznę i skończę jakiś dzień z przekonaniem, że zobaczyłam wszystko, co jest do zobaczenia. Że w zasięgu wzroku będę miała całą Ziemię. Że w ramionach przez trzy sekundy będę trzymać całe istnienie.
Widzisz, kruchość serca to tak naprawdę złudzenie. Jestem przekonana, że ludzie potrafiący się smucić są najsilniejsi. Czerpią siłę z niepozornych rzeczy, niezauważanych najczęściej w gonitwie codzienności. Jestem niemal pewna, że te sekundy są cenniejsze od godzin wylanych łez i zapadają w pamięć na dłużej. To do nich wracam częściej. To w nich szukam oparcia. Nawet gdy również są tylko snem. Wymysłem wygłodniałej wyobraźni. To te chwile potrafię opisywać godzinami, te chwile potrafię ubierać w słowa niemal tak doskonałe, jak Twoje oczy. Godzin spędzonych w samotności przy zgaszonym świetle nie da się opisać zdaniami.
Dobrze jest czasem się pomylić. Pomyłki rzucają na głęboką wodę, wyrywają ze strefy komfortu, zmieniają życie i zmieniają człowieka. Są chwile, w których chciałabym się nie mylić. Mieć rację i uczynić wszystko prostym, przejrzystym. Są chwile, które chciałabym uprościć, uratować, gdy widzę, że pędzą prosto w próżnię. Dążą tylko do destrukcji. Ale wtedy nie potrafię Ci nic powiedzieć, nie potrafię Ci nic pokazać. Zamykam się w sobie, zakładam żelazną maskę i uciekam (nie)spiesznym krokiem twierdząc, że spieszę się na tramwaj.
Ale wciąż, dobrze, że jesteś. Czy raczej - dobrze, że bywasz. I staram się nie myśleć, że kiedyś bywać przestaniesz, odejdziesz do innego świata, do Niej, zabierzesz wszystkie te drzewa i oceany. Znikniesz. Nie przeczytasz tych listów, nie zadasz pytań i nie odpowiesz na moje, których również nie zadam. Bywaj.

czwartek, 12 kwietnia 2018

Są słowa, które jak brzytwa rozcinają skórę.

Są słowa, które
jak brzytwa rozcinają skórę.
Jest milczenie takie
co łamie ręce.

Latami można chować uczucia
pod czaszką
gdzieś obok nienawiści
i wyrzutów sumienia.
I trwa się tak w nadziei,
że nic się nie zmieni,
skoro się nie zmienia.

Ale ktoś coś
co chwilę dokłada
i to żyje
i rośnie
i rozrywa głowę
i rozrywa
i rozpierdala wszystko na drodze

Wtedy wychodzi się coraz wcześniej,
by pewnego dnia wyjść
i po prostu nie przyjść więcej.
Połamać sobie ręce
i serce,
po cichu dać się zapomnieć.

środa, 11 kwietnia 2018

Powtarzam to sobie, gdy stoję tak blisko ciebie

Wciąż wierzę, że poezja
to  p r o t e z a  serca.

Powtarzam to sobie,
gdy stoję tak blisko ciebie,
że czuję twoje ciepło.
Gdy nie mogę jak gdyby
nigdy nic ułożyć głowy
na  s e r c u
i gdy muszę się gryźć
w język i wargi,
by nie uwierzyć w przypadki.

Powtarzam to sobie,
gdy nie mogę
tak zwyczajnie w zmęczeniu
oprzeć się na t w o i m ramieniu.
Gdy spojrzę ci w oczy,
mimo że nie mogę  p a t r z e ć,
gdy dech mi czasami zaprze
i odbierze mowę to coś.

Wciąż wierzę, że
to  n i c.

opróżnić serce do dna

opróżnić serce do dna
wykrzyczeć się Bogu w twarz
dorosnąć do twoich pięt
zasłużyć na szept

otworzyć dłonie na chwilę
zamknąć oczy w złudzeniu
umrzeć by poczuć że żyję
otworzyć oczy w kojącym cieniu

ach
wyjść naprzeciw chorym ambicjom
uleczyć rozregulowany mechanizm

ach
zapomnieć słowo miłość
podlać drzewa cudzymi łzami

tak rozpętać piekło
by przejść do raju

Nikt nie fascynuje mnie tak bardzo, jak ludzie potrafiący mówić o uczuciach

Nikt nie fascynuje mnie tak bardzo, jak ludzie potrafiący mówić o uczuciach, dla których żyć pełną piersią znaczy przeżywać wszystko ze zdwojoną siłą. Nic nie fascynuje mnie bardziej od rozmów przepełnionych emocjami, w które ktoś wkłada całego siebie, dając mi tym samym najwspanialszy prezent świata. Nigdzie nie czuję się tak dobrze, jak u boku szczerego człowieka, który nie boi się szczerości i ma odwagę odkryć przede mną i przed światem swoje najskrytsze pragnienia i odczucia.

Czasami czuję się wtedy, jakby włożono mi do ręki nóż i kazano wybierać "albo wbijesz mu w serce teraz, albo wyrzucisz i nie będziesz mogła tego zrobić, gdy cię zawiedzie". Zawsze bez wahania wybieram drugą opcję.
Ale czasami żałuję.
Czasami okazuje się, że oni mają wybór podobny - tyle że mogą ten nóż sobie zatrzymać "na potem" i wbić, gdy im się znudzę, bo... lubię myśleć, że ja nie zawodzę.

Wciąż jednak, po tylu razach, nie ma dla mnie nic bardziej pociągającego od człowieka, z którym można rozmawiać. Niekiedy mam wrażenie, że siedzi obok mnie całkowicie odsłonięta istota - odrobinę skrępowana, ale ufająca. Nie wstaje, by uciec, nie ucieka, by nie wrócić. Po prostu jest tu i teraz, i to ma dla mnie największą wartość.

Robię sobie często wyrzuty, gdy nie potrafię tak samo nago i bezbronnie stanąć przed kimś i pokazać, kim jestem. Myślę wtedy, że może to ja popełniam błąd. Może przez bycie tym zlepkiem wydarzeń i wątpliwości wszyscy decydują się w końcu wbić ostrze. Może wbijają je nie w moje serce, a w ziemię obok, bym widziała. Bym patrzyła codziennie i zauważała brak. Może chodzi o to, by mi pokazać i uświadomić, że docierając do jakiejś granicy nie potrafię dalej dać się poznać i sama buduję mur, odgradzam się od świata.

Im bardziej otwieram się na innych, tym bardziej zamykam się w sobie. I jest już za późno. Nikogo to nie obchodzi i nikomu nic do tego. Im bardziej zamykam się w sobie, tym więcej tracę.

wtorek, 10 kwietnia 2018

Byłam poezją i prozą

Byłam poezją i prozą,
dramatem i tragedią,
życiem i śmiercią

Daję rękę,
dostaję nadzieję,
daję serce,
tracę siebie

Przeżyłam wszystko,
a wciąż czuję,
że nic o życiu nie wiem

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Idę z papierosem w ręce

Idę z papierosem w ręce, a przecież ja nie palę. Serce mam tak jakoś pod gardłem, trzęsie dłońmi i i przyspiesza krok. Uciekać jak najdalej. Idę najbardziej uroczą uliczką w mieście i myślę, czego by się tu chwycić.
Wszystko przemija.
Ta świadomość uwiera mnie w kręgosłup i łamie od lat. Już jako dziecko nie potrafiłem pogodzić się z myślą, że to wszystko kiedyś będzie inne.
Wszystko przeminie.
Odkąd pamiętam łapię spojrzenia na ulicy, zaglądam ludziom w oczy, by później mieć o czym myśleć i tworzyć. Potrafię po latach wrócić do człowieka spotkanego na Piastowskiej i dopisać do niego nieprawdopodobną historię tylko dlatego, że spodobały mi się jego błękitne oczy, w których zobaczyłem...

Nie mogę sobie darować, że pewnego dnia wyszedłem i już nigdy nie wróciłem.
Chwytam się myśli, choć wiem, że powinienem chwytać się człowieka. Powinienem wziąć za rękę, ścisnąć delikatnie i powiedzieć "Dobrze, że jesteś. Chciałbym, byś zawsze tu by...", ale o wiele trudniej jest się przełamać i pozwolić poznać na tyle komuś składającemu się z krwi i kości, niż z kilku wersów i zwrotek.
Mimo wszystko, słowami można kreować rzeczywistość. Uszyć codzienność na własną miarę. Gdy mówię, tworzę coś, co było niestworzone. Gdy piszę, buduję życie od podstaw. Dlatego zarówno rozmowa, jak i wymiana myśli przez listy (szkoda, że dzisiaj odpowiednikiem pisania listów są wiadomości na portalach społecznościowych) są dla mnie tak ważne.
Potrafię kreować bohaterów, podarować im historię od wczesnego dzieciństwa do późnej starości. Dostają własne imiona i nazwiska, przyjaciół i wrogów na śmierć i życie, wady i zalety, osiągnięcia i porażki.
Tylko jakoś sam nie wiem, jak mógłbym własne życie wziąć do rąk i zbudować coś na tym fundamencie, który tkwi nietknięty już od roku.
Nie mogę sobie darować, że wyszedłem i nie przemyślałem, dokąd idę, do czego zmierzam. Pozwoliłem przypadkowi sterować moim życiem i nagle okazuje się, że ten nie szyje na miarę, a dla jaj. I że nie jest on Bogiem, który "tworzy szczęście", gdy złoży się Mu siebie do stóp.

niedziela, 8 kwietnia 2018

To jest jak sen

To jest jak sen
z którego nigdy się nie budzę
i w którym nie umiem zasnąć.

Jestem tu, widzę znajome ściany,
ale to nie jestem ja.
Wyjeżdżam i wracam,
śpię w swoim i nie swoim łóżku,
śnię w nie swoim ciele
i jedyne czego chcę

to obudzić się w świecie
w którym wszystko jest tak
jak być powinno.

sobota, 7 kwietnia 2018

Są takie pytania

Są takie pytania, które wyprowadzają mnie z jakiejkolwiek równowagi psychicznej. Nie ważne, czy akurat nie mam w głowie żadnych urojonych problemów czy siedzę i planuję swój pogrzeb.
Dzwoni telefon. Ściszam muzykę, odbieram nie patrząc nawet, kto sobie o mnie przypomniał. Witam się radośnie, pytam co tam słychać, na co ktoś dopowiada jednym słowem i przechodzi do sedna.
– Jesteś u siebie?
Nagle się peszę, nie wiem, co odpowiedzieć, jak zareagować. Milczę długo, osoba po drugiej stronie się niecierpliwi i woła kilka razy "halo". Nie odzywam się, czuję jak serce mi staje, odstawiam telefon od ucha i patrzę na niego jak przygłup. Ktoś się rozłącza, rozmowa zakończona. "Zakończona".
I zostawia mnie tak z tym pytaniem w głowie
Czy jestem u siebie?
Gdzie jestem?
Kim jestem, że tu jestem?
Co robię, że jestem, albo co robię, gdy nie jestem?
Pytanie o jednym znaczeniu nagle rośnie we mnie do wieloznaczeniowości, dotyka istoty i sensu życia. Być u siebie, znaczy być w mieście, w którym czuje się dobrze, czy w pokoju, w którym ma się swoje rzeczy? To znaczy być wśród ludzi, z którymi czuje się dobrze i którym zależy, czy to znaczy być samemu gdzieś, gdzie można spokojnie zdjąć spodnie i siedzieć w samej bieliźnie? Łączy się to z poczuciem czy z przynależnością?

– A dowodzik jest?
Dowodzik? Wyglądam aż tak młodo? A może chodzi o dowodzik na to, że żyję? No jakiś naukowy pewnie by się znalazł, chociaż i to z trudem. Dowodzik na to, że umieram? Och, żeby to jeden. Dowodzik na ludzki idiotyzm? Cała masa. Pierdyliard dowodzików na pierdyliard spraweczek związanych z życiuniem i ludzikami i całym tym gówienkiem w koło. Tylko akurat dowód osobisty został w domu, bo nie lubię, gdy coś lub ktoś mówi mi, kim jestem albo kim mam być.

Innym razem spotykamy się w grupie. Srutu-tutu, pitu-pitu, rozmowa o niczym konkretnym, jakieś głupie żarciki i płytkie tematy. Aż nagle ktoś wpada na genialny pomysł.
– Wszystko w porządku?
No i scenariusz się powtarza. Co ja mam odpowiedzieć?! Przecież sam nie wiem, czy wszystko w porządku.
Nie wiem, czy jutro wciąż będę miał po co się obudzić, czy za rok będę komukolwiek potrzebny, czy za tydzień ktoś wytrzyma mój wybuch płaczu, czy za miesiąc się każdemu nie znudzę.
Nie wiem, czy znajdę pracę, mieszkanie. Czy w obecnym będę mógł pomieszkać jeszcze chwilę, czy ktoś mi pomoże w przeprowadzce, czy ktoś wypije ze mną piwo, które sobie nawarzę.
Najbezpieczniej byłoby odpowiedzieć po prostu "nie", ale jeśli trafię na kogoś, kogo to serio interesuje i zacznie dopytywać, co nie jest w porządku, a ja nie będę wiedział, co konkretnie?
Wiem, że każdy człowiek zadaje to pytanie i oczekuje, że odpowiem "tak", jednak ja nie bardzo lubię kłamać. Nawet półprawdy nie potrafię sprzedać.
No i znowu jestem rozdarty.

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Wszystko jest niepewne.

Wszystko jest niepewne.
Nie śpię po nocach, bo
boję się jutra,
boję się zasnąć
i boję się obudzić
w tym samym świecie.

Nie śpię po nocach,
bo gdy zdarzy mi się zasnąć,
śnię o śmierciach,
które nie mają prawa się wydarzyć,
śnię o szczęściach,
które przychodzą w twarzy,
która nigdy nie
zrobi na mój widok takiej miny.

Śnię o dłoniach
na moich poplątanych włosach,
słowach wyszeptanych w półmroku,
zdradach dawno należących do przeszłości.
Nie śpię po nocach, by przypadkiem
nie przeżywać od nowa
zdejmowanych pierścionków,
siniaków na bladej skórze,
paznokci wbijających się w zaciśnięte dłonie.

Nie śpię po nocach,
bo jak zasnę,
zwątpię jeszcze bardziej,
że ludzie mają dobre serca,
silne na tyle, by kochać
kogoś takiego
jak ja.

A może chodzi o to

A może chodzi o to
że moje ręce są niewymiarowe
i nie są w stanie wpasować się
w żadne dłonie?

~zwątpienie

niedziela, 1 kwietnia 2018

Wiesz, miewam czasami takie sny

– Wiesz, miewam czasami takie sny, okropne koszmary, w których goni mnie wielkie niewiadome coś. Pragnie mnie, mojego życia, mojej głowy. Wiem, że muszę uciekać. Wstaję i biegnę, albo raczej próbuję biec. Czuję zżerający mnie strach, napięcie, obawę o swoje życie. Ale nie mogę wykonać najprostszego ruchu. Nogi nie słuchają poleceń, ręce mam ociężałe, a serce nie nadąża z pompowaniem krwi. Niby biegnę, ale niewystarczająco szybko. Chcę przyspieszyć, ale wszystko dzieje się w spowolnionym tempie, jakbym miał zawiązaną linę w pasie, która ciągnie mnie w tył. Wysilam umysł i ciało, moje nogi poruszają się szybciej, ale tylko odrobinę. Czuję oddech bestii na karku, przeszywa mnie przerażenie... –  Leon robi dramatyczną pauzę i nagle uświadamiam sobie, że brakuje mi jego głosu. Chcę słuchać go bez przerwy. –  A nagle się budzę. Serce wali jak młot, plecy mam mokre, dłonie zaciśnięte w pięści, nogi podkulone. Chce mi się płakać. Jak dziecku, któremu właśnie przyśnił się koszmar o Babie Jadze.
Patrzy w sufit i zaciąga się papierosem.
– Czasami mam wrażenie, że te sny to metafora mojego życia – wzdycha. – Za każdym razem, gdy próbuję wziąć rozpęd, gdy mam wrażenie, że już ogarnąłem siebie i swoją codzienność, coś zaczyna mnie spowalniać. Nie ma nikogo, kto chwyciłby mnie za rękę i pociągnął naprzód. Są jedynie przykre wspomnienia, ludzie, którzy odeszli i śmierć czająca się za każdym rogiem. Z którą trudno walczyć, gdy przed oczami nie staje żadna twarz, dla której byłoby warto.
– Wiesz, Leon, mam wrażenie, że ty całą swoją wartość uzależniasz od innych ludzi. Ile problemów by się rozwiązało, gdybyś w końcu zaczął siebie lubić.
– Tylko że ja nie umiem siebie lubić. Jestem zbyt wrażliwy, zbyt emocjonalny, za bardzo biorę wszystko do siebie – poirytowany podnosi głos. – Jestem zbyt dużą pizdą. Myślałem kiedyś, że to, że jestem wrażliwy i emocjonalny, to nic złego. Byli ludzie, którzy mnie za to cenili. Kochali. Ale ci sami ludzie pokazali, że jest odwrotnie. Odwrócili się ode mnie przez to... jaki jestem.
– Wciąż wspominasz tamte czasy?
– Zdarza mi się. Dobrze, że już ich nie ma. Ale w spadku dostałem naprawdę dużo problemów i wątpliwości co do siebie.
– Wiem. To dobrze, że jesteś wrażliwy i emocjonalny. Ale ty masz wrażliwość, często myślę, że z dziesięciu ludzi. I to cię czasami niszczy, bo obok tej wrażliwości musi iść silna psychika.
– Widzisz, myślałem, że mam silną psychikę.
– Może miałeś, ale jest już zmęczona twoim udawaniem? Nie da się tak bez końca, Leon. Kogo jak kogo, ale mnie nie nabierzesz na tę roześmianą twarz i głupie żarciki.
– Tylko ja naprawdę potrzebuję ludzi. Nie umiem żyć sam dla siebie. Nie potrafię się pogodzić z tymi ciągłymi przeprowadzkami, powierzchownymi znajomościami pozbawionymi uczuć. Mam dość bycia doświadczanym przez życie, wyciągania lekcji, martwienia się o jutro. Wciąż czuję się po prostu odrzucony, niepotrzebny. Tułam się tak stąd tam w poszukiwaniu swojego miejsca.
– Ale to również od ciebie zależy, jak głębokie będą relacje.
– Ja się wszystkiego obawiam, wiesz o tym. Że nie jestem wystarczająco dobry, ciekawy, zabawny, intrygujący. Obawiam się kolejnego odrzucenia. Tymczasem jak tonący brzytwy chwytam się wciąż minionych chwil, w których chociaż przez godzinę byłem szczęśliwy. Chwil, które nie wrócą, a tak mocno pragnę, by wróciły. Nowe. Mam wiele marzeń, ale największe to móc powiedzieć, że jestem szczęśliwy tu i teraz i nic więcej nie jest mi potrzebne.

Jezu czuję jakbym umarł z Tobą

Jezu
czuję jakbym umarł z Tobą
Leżę w grobie, ale mnie
nie będzie dane
zmartwychwstanie

Nawet jeśli po trzech dniach
nagle wstanę
i będę żywy
nie uwierzę że żyję

Oni wszyscy naruszyli mój azyl

Oni wszyscy naruszyli mój azyl
Weszli głęboko pod skórę
Zostali

A ja panikuję
Szoruję się do krwi
Tak bardzo chcę się ich pozbyć