Leon wychylał się przez okno i między gałęziami kwitnącego drzewa wypatrywał spadającej gwiazdy. Otworzył oba skrzydła na oścież i usiadł na parapecie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nogi zwisały mu z trzeciego piętra. Od razu przed oczami pojawił się obraz, jak spada i łamie się na chodniku. Na szczęście parapet jest wytrzymały.
Siedział tak w samej bieliźnie i machał nogami, pozwalając mi w spokoju przerzucać kartki w ciepłym łóżku. I tylko on sam wiedział, jakie myśli rodziły się w tym zakutym łbie.
– Wiesz – zaczął, gdy akurat w moich skończyło się odliczanie do trzech. – Dochodzę do wniosku, że nienawiść grzeje lepiej od miłości.
– Zapewne. Jej żar łatwiej jest podsycać. Łatwiej ją rozpalić.
– To przykre.
Milczę i Leon milczy.
Miłość.
To słowo wywołuje we mnie raczej zimne dreszcze niż jakiekolwiek ciepło.
– Może chodzi o to, że odpowiednie usta powinny rozpalać ognisko miłości? – Leon zamyka oczy i wystawia twarz do wiatru. – By odpowiedni głos wymawiał odpowiednie słowa?
– Może. Może chodzi o to, by odpowiednie ręce podtrzymywały jego płomień?
– Może. Może nie każdemu jest dane poznać osobę, która o domowe ognisko będzie dbała tak skrupulatnie, że spali w nim jakiekolwiek negatywne uczucia względem innych ludzi i świata... tak niesprawiedliwego – wzdycha. – Chciałbym, by każdemu człowiekowi dane było poznać wspaniałego człowieka. Przynajmniej jednego. Takiego na całe życie. Takiego, który nie wystraszy się, gdy zobaczy wszystkie noże wbite w plecy i w serce, i wyciągnie je powoli, cierpliwie, nie zważając na czas i trudności.
– A ja, by każdy człowiek poznał człowieka, któremu będzie mógł wyciągnąć wszystkie ostrza i kolce. By był balsamem na gojącą się duszę, stając się tym samym kimś lepszym i dojrzalszym. Mądrzejszym i bardziej doświadczonym.
– By oboje nawzajem byli dla siebie opoką – dokończył Leon, choć wiedział, jak bardzo sprzeczne uczucia budzi we mnie to stwierdzenie. – Wiesz, ludzie powinni być dla siebie...
– Nie dokończysz?
– Nie. Bo wiesz.
Milknie na chwilę. Widzę spadającą gwiazdę. On też ją widzi. Oboje szeptem wymawiamy to samo życzenie.
– Szczęście mierzy się chwilami, w których zapominamy jak złapać oddech.
Śmieję się.
– Sugerujesz, że tylko martwi są w pełni szczęśliwi?
– A można w ogóle być w pełni szczęśliwym za życia?
– Wierzę, że można. Nie tyle zapominając, jak się oddycha, ile mogąc zsynchronizować z kimś oddechy.
Tym razem to Leon się zaśmiał. Ale już nic nie powiedział. Zamknął okno, zaciągnął zasłony i po chwili już spał. Z tego, co przeżywa teraz, nie będzie musiał się spowiadać. Nie będzie musiał się tłumaczyć. Tam może wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz