W moich żyłach pływa ostatnio więcej kofeiny niż krwi. W sumie sam się zastanawiam, jak mogę pić tyle tego gówna i wciąż mieć sprawne serce. Nie zdziwiłbym się, gdybym nagle wylądował w szpitalu z uszkodzoną pompką. Wstyd się przyznać, głównie przed samym sobą, ale prawda jest taka, że cierpię na bezsenność na własne życzenie. Nie chodzę spać, bo dla mnie zasypianie to budzenie się w innym świecie.
Gdy ostatnio przyłożyłem głowę do poduszki, dotarłem do świata w jakiejś innej galaktyce, lepszej rzeczywistości. Wciąż mam przed oczami pierwszą scenę, wciąż czuję wszystkie te emocje władające moim ciałem i umysłem.
Niepojęte szczęście.
Otwieram oczy zaskoczona. Zaczynam życie akurat w momencie, gdy kładę głowę na twoich kolanach. Zupełnie jakby to był dar od Boga. Twoja twarz miga mi tylko przed oczami, ale nie umykają mojej uwadze roześmiane usta i błyszczące oczy.
Uśmiecham się pod nosem, bo mam wrażenie, że jesteś tutaj. Realny. Dotykam twojej skóry, a ty kładziesz dłoń na moich poplątanych włosach. Bierzesz kosmyk między palce i drażnisz się ze mną, plącząc je jeszcze bardziej. Wkładasz za ucho, bierzesz kolejny i robisz to samo.
Czuję wylewający się we mnie spokój. Czuję się bezpiecznie. Dobrze.
Nie mam słów, by wyrazić, jak się czuję.
Dociera do mnie twój charakterystyczny zapach, ciepło twojego serca. Słyszę miarowy oddech. Przychodzi mi do głowy jakieś pytanie, ale go nie zadaję, by nie zepsuć tej chwili.
Nagle zapominam, co chciałam powiedzieć. I wszystko zaczyna się zamazywać.
Dociera do mnie, że to tylko sen. Nasze ciała tkwią w nim wciąż stopione ze sobą, ale myśl, że to jedynie bardzo realnie wyglądające marzenie, nie chce już odejść i zabrać ze sobą całego niepokoju.
Rozrywam oczy. W pokoju jest ciemno, od strony ulicy słychać przejeżdżające ciężarówki. Otwieram okno i siadam na parapecie. Obserwuję korony drzew, które w tej ciemności wydają się przerażające i smutne. Pozwalam sobie na jedną łzę.
I postanawiam, że już nie zasnę.
Zakładam na siebie ubranie z poprzedniego dnia i wychodzę. Wychodzę z siebie.
- Sądzę, że idiotyzm jest wpisany w naszą naturę - odzywa się nadzwyczaj pogodnym głosem zaspany Leon. - Może mamy to w genach, nie wiem. Pomyśl, kto o zdrowych zmysłach smuci się z powodu jakiegoś głupiego snu?
Prycham.
- Widzisz, bycie idiotą ma swoje zalety.
- Jakie?
- W sumie nie wiem, myślałem, że ty mi powiesz.
Milczę, ale dość szybko rośnie we mnie gniew.
- Może taka selekcja naturalna? - zaczyna po chwili. - Wiesz, w sumie idioci dostrzegają innych idiotów i są w stanie się z nimi dogadać. Są wierni idiotyzmowi jako idei, więc są dobrymi przyjaciółmi i mają dobrze dobranych przyjaciół. No raj na ziemi. Na co komu anioły, jak można mieć za przyjaciela idiotę?
- Chyba nie do końca pojmuję, co rozumiesz pod słowem idiota? Jakiś czas temu narzekałeś, że "otaczają nas sami idioci".
- Może się myliłem, nie wiem. Ludzie się zmieniają, alter ego też. Może to dobrze, że otaczają nas idioci?
Milczę.
- Wierzysz w ideę? Żywą i nieśmiertelną? - kontynuuje.
- Nie mam pojęcia, w co wierzę - pierwszy raz odkąd pamiętam, Leon po prostu się zamyka. Nie odpowiada. Nie jest w stanie podać mi rozwiązania moich wątpliwości.
W gruncie rzeczy chciałabym wierzyć w coś tak mocno, by być w stanie zdecydować się poświęcić temu życie. Problem w tym, że nie umiem się odnaleźć, nic nie jest wystarczające: idea dobra, pomocy, sztuki. Niby Platon mówił coś, że idea jest bytem doskonałym, a ja nigdzie nie potrafię znaleźć doskonałości i to mnie frustruje, gubi, przytłacza.
Nigdzie, jedynie we śnie, który znika jak dym, nie jestem w stanie odnaleźć twojej dłoni na moich włosach, mojej głowy w twoich ramionach, odbicia mojego spojrzenia w twoich oczach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz