– Wiesz, miewam czasami takie sny, okropne koszmary, w których goni mnie wielkie niewiadome coś. Pragnie mnie, mojego życia, mojej głowy. Wiem, że muszę uciekać. Wstaję i biegnę, albo raczej próbuję biec. Czuję zżerający mnie strach, napięcie, obawę o swoje życie. Ale nie mogę wykonać najprostszego ruchu. Nogi nie słuchają poleceń, ręce mam ociężałe, a serce nie nadąża z pompowaniem krwi. Niby biegnę, ale niewystarczająco szybko. Chcę przyspieszyć, ale wszystko dzieje się w spowolnionym tempie, jakbym miał zawiązaną linę w pasie, która ciągnie mnie w tył. Wysilam umysł i ciało, moje nogi poruszają się szybciej, ale tylko odrobinę. Czuję oddech bestii na karku, przeszywa mnie przerażenie... – Leon robi dramatyczną pauzę i nagle uświadamiam sobie, że brakuje mi jego głosu. Chcę słuchać go bez przerwy. – A nagle się budzę. Serce wali jak młot, plecy mam mokre, dłonie zaciśnięte w pięści, nogi podkulone. Chce mi się płakać. Jak dziecku, któremu właśnie przyśnił się koszmar o Babie Jadze.
Patrzy w sufit i zaciąga się papierosem.
– Czasami mam wrażenie, że te sny to metafora mojego życia – wzdycha. – Za każdym razem, gdy próbuję wziąć rozpęd, gdy mam wrażenie, że już ogarnąłem siebie i swoją codzienność, coś zaczyna mnie spowalniać. Nie ma nikogo, kto chwyciłby mnie za rękę i pociągnął naprzód. Są jedynie przykre wspomnienia, ludzie, którzy odeszli i śmierć czająca się za każdym rogiem. Z którą trudno walczyć, gdy przed oczami nie staje żadna twarz, dla której byłoby warto.
– Wiesz, Leon, mam wrażenie, że ty całą swoją wartość uzależniasz od innych ludzi. Ile problemów by się rozwiązało, gdybyś w końcu zaczął siebie lubić.
– Tylko że ja nie umiem siebie lubić. Jestem zbyt wrażliwy, zbyt emocjonalny, za bardzo biorę wszystko do siebie – poirytowany podnosi głos. – Jestem zbyt dużą pizdą. Myślałem kiedyś, że to, że jestem wrażliwy i emocjonalny, to nic złego. Byli ludzie, którzy mnie za to cenili. Kochali. Ale ci sami ludzie pokazali, że jest odwrotnie. Odwrócili się ode mnie przez to... jaki jestem.
– Wciąż wspominasz tamte czasy?
– Zdarza mi się. Dobrze, że już ich nie ma. Ale w spadku dostałem naprawdę dużo problemów i wątpliwości co do siebie.
– Wiem. To dobrze, że jesteś wrażliwy i emocjonalny. Ale ty masz wrażliwość, często myślę, że z dziesięciu ludzi. I to cię czasami niszczy, bo obok tej wrażliwości musi iść silna psychika.
– Widzisz, myślałem, że mam silną psychikę.
– Może miałeś, ale jest już zmęczona twoim udawaniem? Nie da się tak bez końca, Leon. Kogo jak kogo, ale mnie nie nabierzesz na tę roześmianą twarz i głupie żarciki.
– Tylko ja naprawdę potrzebuję ludzi. Nie umiem żyć sam dla siebie. Nie potrafię się pogodzić z tymi ciągłymi przeprowadzkami, powierzchownymi znajomościami pozbawionymi uczuć. Mam dość bycia doświadczanym przez życie, wyciągania lekcji, martwienia się o jutro. Wciąż czuję się po prostu odrzucony, niepotrzebny. Tułam się tak stąd tam w poszukiwaniu swojego miejsca.
– Ale to również od ciebie zależy, jak głębokie będą relacje.
– Ja się wszystkiego obawiam, wiesz o tym. Że nie jestem wystarczająco dobry, ciekawy, zabawny, intrygujący. Obawiam się kolejnego odrzucenia. Tymczasem jak tonący brzytwy chwytam się wciąż minionych chwil, w których chociaż przez godzinę byłem szczęśliwy. Chwil, które nie wrócą, a tak mocno pragnę, by wróciły. Nowe. Mam wiele marzeń, ale największe to móc powiedzieć, że jestem szczęśliwy tu i teraz i nic więcej nie jest mi potrzebne.
Patrzy w sufit i zaciąga się papierosem.
– Czasami mam wrażenie, że te sny to metafora mojego życia – wzdycha. – Za każdym razem, gdy próbuję wziąć rozpęd, gdy mam wrażenie, że już ogarnąłem siebie i swoją codzienność, coś zaczyna mnie spowalniać. Nie ma nikogo, kto chwyciłby mnie za rękę i pociągnął naprzód. Są jedynie przykre wspomnienia, ludzie, którzy odeszli i śmierć czająca się za każdym rogiem. Z którą trudno walczyć, gdy przed oczami nie staje żadna twarz, dla której byłoby warto.
– Wiesz, Leon, mam wrażenie, że ty całą swoją wartość uzależniasz od innych ludzi. Ile problemów by się rozwiązało, gdybyś w końcu zaczął siebie lubić.
– Tylko że ja nie umiem siebie lubić. Jestem zbyt wrażliwy, zbyt emocjonalny, za bardzo biorę wszystko do siebie – poirytowany podnosi głos. – Jestem zbyt dużą pizdą. Myślałem kiedyś, że to, że jestem wrażliwy i emocjonalny, to nic złego. Byli ludzie, którzy mnie za to cenili. Kochali. Ale ci sami ludzie pokazali, że jest odwrotnie. Odwrócili się ode mnie przez to... jaki jestem.
– Wciąż wspominasz tamte czasy?
– Zdarza mi się. Dobrze, że już ich nie ma. Ale w spadku dostałem naprawdę dużo problemów i wątpliwości co do siebie.
– Wiem. To dobrze, że jesteś wrażliwy i emocjonalny. Ale ty masz wrażliwość, często myślę, że z dziesięciu ludzi. I to cię czasami niszczy, bo obok tej wrażliwości musi iść silna psychika.
– Widzisz, myślałem, że mam silną psychikę.
– Może miałeś, ale jest już zmęczona twoim udawaniem? Nie da się tak bez końca, Leon. Kogo jak kogo, ale mnie nie nabierzesz na tę roześmianą twarz i głupie żarciki.
– Tylko ja naprawdę potrzebuję ludzi. Nie umiem żyć sam dla siebie. Nie potrafię się pogodzić z tymi ciągłymi przeprowadzkami, powierzchownymi znajomościami pozbawionymi uczuć. Mam dość bycia doświadczanym przez życie, wyciągania lekcji, martwienia się o jutro. Wciąż czuję się po prostu odrzucony, niepotrzebny. Tułam się tak stąd tam w poszukiwaniu swojego miejsca.
– Ale to również od ciebie zależy, jak głębokie będą relacje.
– Ja się wszystkiego obawiam, wiesz o tym. Że nie jestem wystarczająco dobry, ciekawy, zabawny, intrygujący. Obawiam się kolejnego odrzucenia. Tymczasem jak tonący brzytwy chwytam się wciąż minionych chwil, w których chociaż przez godzinę byłem szczęśliwy. Chwil, które nie wrócą, a tak mocno pragnę, by wróciły. Nowe. Mam wiele marzeń, ale największe to móc powiedzieć, że jestem szczęśliwy tu i teraz i nic więcej nie jest mi potrzebne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz