poniedziałek, 18 grudnia 2017

Wydaje mi się, że wpadłem w jakieś błędne koło życia.

Wydaje mi się, że wpadłem w jakieś błędne koło życia. W ogólnym rozrachunku każdy kolejny rok wygląda tak samo. Kończę i zaczynam jakąś abstrakcyjną depresją, trwając w bezbrzeżnym smutku, którego źródła nie da się zlokalizować. Styczeń jest miesiącem buntu, wciąż obrażam się na świat, na ludzi, na siebie. Robię jakieś głupoty, które później, gdy przychodzi radość, nazywam "błędami młodości". Od marca do września jestem względnie pozytywnie nastawiony do życia, ale średnio raz na dwa miesiące przeżywam kryzys egzystencjalny, wszystko przewartościowuję i szukam odpowiedzi. Średnio raz na tydzień wątpię w Boga, kłócę się z nim, krzyczę, dyskutuję i robię Mu wyrzuty, przedstawiając sytuacje, w których czułem się przez Niego opuszczony i zaniedbany. Ktoś kiedyś mi powiedział, że On byłby ostatnią osobą, która by mnie za coś ukarała; raczej poprawiłby poduszkę, ucałował w czoło i przeczytał bajkę na dobranoc. W sumie brzmi bardzo dobrze, ale z takim upierdliwym i wkurzającym małym robakiem pewnie nawet On by czasami nie wytrzymał i tupnął nogą, by doprowadzić mnie do porządku. Myślę czasami, że właśnie to by mi się przydało. Taki kop w tyłek i zagrzmienie "ogarnij się, bo szukasz problemów tam, gdzie ich nie ma!". Wracając do urwanego wątku: wątpię, denerwuję się na siebie, że wątpię, więc zadaję pytania i szukam odpowiedzi. Na koniec wychodzi, że te wątpliwości ubogacają mnie i moją wiarę, ale odbierają tyle sił psychofizycznych, że wolę spać całymi dniami, niż wychodzić do ludzi i czuć, jak bardzo mają mnie w dupie.

Jest jeden taki człowiek, któremu zazdroszczę umiejętności mania wyjebane. Ma mnie w tak głębokim poważaniu, że czasami się zastanawiam, czy w ogóle mnie widzi. Subiektywna ocena jest taka, że on nawet nie ma w stosunku do mnie żadnych emocji i uczuć, że nawet nie jestem mu obojętny, bo po prostu jestem takim niczym. Zazdroszczę mu, bo również chciałbym potrafić nie przejmować się nim, sobą, innymi ludźmi. Siąść i siedzieć bez zbędnego wysiłku. Ale mówią, że wychodzenie ze strefy komfortu rozwija, więc wychodzę. I czuję się, kurwa, silniejszy, mniej frajerski, odważniejszy. Jednak... no fajnie by było potrafić nie niszczyć sobie nerwów i po prostu olać tych, którzy olewają koncertowo.

O ile świat byłby prostszy, gdyby ludzie potrafili ze sobą rozmawiać. Gdyby nie bali się, że mają uczucia. Mówią, że wszystko jest matematyką, ale nie... Wszystko jest poezją, bo poezja to uczucia, emocje, przemyślenia, przeżycia. Przechowalnia złamanych serc i zdeptanych godności, rozświetlających uśmiechów i motyli w wątrobie. Poezja to pamięć, to ostatni oddech, pierwszy uśmiech. I tylko idioci powiedzą, że świat jest matematyką. Wsadźcie sobie w dupę te cyferki i wykresy, spójrzcie w końcu na drugiego Człowieka i bądźcie Ludźmi! Przeraża mnie trwanie wśród tchórzliwych człowieczków.

Wsiadam do samolotu. Wkładam sobie do głowy myśl, że mam bilet w jedną stronę i nie wiem dokąd. Siadam z uśmiechem na twarzy i odciskiem buta na mięśniu pompującym krew. Znajduję wygodną pozycję, samolot wzbija się w powietrze, a ja czuję, jak wbijam się w fotel, w żołądku wszystko mi się przewraca, serce bije szybciej. Żyję. Czuję. Uśmiecham się. Gdybym nie miał uszu, mógłbym szerzej. Wyglądam przez okno i wzdycham w duchu: "Bóg jest Wielki!". Podziwiam ten widok, którego nie jestem w stanie opisać słowami. To nie matematyka. To emocje. Fascynacja Jego potęgą, podziw dla ludzkiego umysłu, elektryzujące wstrząsy na samą myśl o śmierci. Coś pięknego. Nagle słońce świeci mi w twarz, a jeszcze przed chwilą padał deszcz ze smolastych chmur. Nagle promienie pieszczą moją skórę, mam ochotę mieć jednocześnie otwarte oczy, by napawać się widokiem, i zamknięte, by skupić się na innych zmysłach. Tam jest Wszechpotęga. Tam jest Władza. Tam jest Miłość.

Boże, jak pięknie! Pan jest Wielki, że stworzył takie cuda na tym świecie! Pada deszcz, jest ponuro, szaro, ciemno... Wzbijamy się w powietrze, a ponad chmurami zupełnie inny świat. Jakby Pan się uśmiechał, jakby dawał nadzieję. I dociera do mnie, dopiero tutaj i dopiero teraz, że ponad chmurami zawsze jest słońce. Zawsze jest radość nawet w tym bezbrzeżnym smutku, który przychodzi do mnie na przełomie roku już od czterech lat. Zawsze jest szansa wyrwać się z tego błędnego koła. Umysł ludzki jest tak genialny, by stworzyć maszyny latające ponad chmurami, więc tym bardziej potrafisz, Leon, znaleźć lek na swoje zło. Musisz się tylko trochę postarać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz