Wyszedłem z siebie za pięć dwunasta. Dziś cieszę się, że w końcu to zrobiłem, bo jeszcze chwilę i mogło być za późno. Ruszyłem naprzód, w nieznane części siebie, w przerażające zgliszcza i zatrważające ciemności. Jak dawno nikt tu nie był. Jak dawno nikt nie uprzątał. Jak dawno nikt się nie interesował. Nikt nie przytulał. Boże, jak ten czas leci. Wydawać by się mogło, że jeszcze wczoraj, jeszcze przed momentem. A jednak te miejsca zdążyły zostać zapomniane, zaniedbane, odrzucone z jednego prostego powodu. Albo z wielu powodów, a ten był swoistą oliwą do ognia.
Zawsze sprawiało mi radość ratowanie innych ludzi. Jednak gdy ktoś pytał mnie:
jesteś szczęśliwy?
nie potrafiłem kłamać, a oni nie rozumieli, że być szczęśliwym a być radosnym to dwie różne rzeczy. Szczęście jest stanem. Stanem duszy i umysłu w jedności. A radość jest momentem - dłuższym lub krótszym. Ale tak, radość sprawiali mi inni ludzie. Nadal tak jest. Widzę w nich piękne historie, tysiące zapisanych kartek, książki z cudownymi okładkami, najbardziej wzruszającą poezję świata. Och, żyły mógłbym sobie dla nich wypruć, jeśli coś by to dało!
Problemem było to, że nie potrafiłem stanąć przed lustrem i powiedzieć:
tak, to jestem Ja. Leon, to jest Leon. Opiekuj się Leosiem, dbaj o niego i hamuj te mesjanistyczne zapędy, jak zaczną być dla niego niebezpieczne.
Może dlatego nikt mnie nie zatrzymał? Może dlatego zgubiłem się w tej wiecznej plątaninie, czarnej dziurze mojego ja. Wyszedłem z siebie i to co zobaczyłem tak mnie przeraziło, tak mną wstrząsnęło, że aż zapadłem się w Sobie, uciekłem od ludzi, uciekłem od radości i majtałem nogami w tym gównie, by jakoś utrzymać się na powierzchni. Z trudem.
Powiedziałem sobie, że nieważne, co się dzieje w moim życiu - zamykanie się na ludzi to ostatnia rzecz, jaką powinienem zrobić. I jak to ja, wszechwiedzący "Leon zrobi to sam", wybrałem opcję najgorszą z możliwych. Później siedzę sam na łóżku pod stertą kocy i zastanawiam się:
dlaczego nikt nie chce ani nie potrafi przebić tego muru?
No to powiedz mi, jak ktoś ma to zrobić, gdy wciąż uciekasz od ludzi?! No jak? Jesteś skończonym idiotą, Leon. Wyjdź ze mnie, bo żyć z tobą nie mogę.
Nie musicie mi mówić, że ja i Ja to integralna całość. Wiem to. Wiem to i wkurzam się niesamowicie. Gdyby Ja mogło to skopałoby dupę temu ja tak, jak ja często kopie Ja. Rozumiecie?
- Czekaj, do kogo ty w ogóle mówisz?
- Do nieznanych części siebie, nie przerywaj.
Próba powrotu do ludzi nie jest tak prosta, jak ucieczka od nich. Jak uciekasz, masz wrażenie, że nikt nie próbuje cię zatrzymać. Ale jak chcesz wrócić... Czujesz, że nikomu ten powrót nie jest potrzebny. Że pchasz się tam, gdzie nie jesteś pożądany ani chciany. Wtedy zaczyna się ten proces prania sobie mózgu, wdrażanie metody kłamstw, która dopuszczalna jest jedynie w stosunku do siebie samego. Nigdy nie okłamuję ludzi, bo widzę, że ci, którzy mnie niegdyś okłamali, walczą ze swoim sumieniem przez lata.
Śmieję się do lustra.
Cóż, dobrze wiedzieć, że mają jakieś sumienie.
Wzruszam się bezmiernie, że w ogóle jeszcze pamiętają uczynione krzywdy, gdy sam o nich zapomniałem. Wzruszam się częściej, gdy przekonuję sam siebie, że robię dobrze. Wzruszam się bez przerwy, gdy kłamię sobie w twarz i biorę to za prawdę, bo pragnę, by było prawdą. Wciąż się wzruszam, ale i tak częściej wzruszam ramionami.
Wiesz, jak to jest być dla kogoś tak nieistotnym, że aż niewartym nawet słowa?
- Chwila, Leon, a teraz do kogo gadasz?
- Do tej części siebie, o której nawet ja zapomniałem. Zamknij się, ładnie proszę.
Odpowiada, że wie. Że mnie rozumie. Ha! Więc tak to jest czuć się i być zrozumianym. Niewiele się zmienia... Chyba że na gorsze. Boże, czuję się jeszcze gorzej. Czuję się okropnie, że nie jestem jedynym, który czuje ten przejmujący ból niebędący bólem. Jednak muszę to sobie powiedzieć. Tę jedyną prawdę, która możliwe, że uleczy złamane serce... Nie dość, że nie byłeś wart słowa, wspomnienia o twoim istnieniu. Nie byłeś wart niczego. Totalnie niczego. Byłeś niczym, tylko przystankiem, na którym można przeczekać chwilę samotności. Który można opuścić dla lepsze.... du du du (podłapałem to od Borszewicza i miał rację, "du du du" rzeczywiście zatrzymuje plątaninę myśli).
Powiedz mi:
co zrobisz z tą informacją? Pozwolisz, by jak rak niszczyła cię powoli od środka, czy zamienisz ją w swoją własną siłę?
Ludzie tacy jak my, Leon, są najbardziej narażeni na zranienia i choroby serca. Ludzie, którzy odbierają świat zbyt emocjonalnie, którzy nie radzą sobie ani ze stresem, ani z odrzuceniem, muszą lepiej zarządzać swoimi uczuciami. Paradoksem jest to, że oni nie znają swoich uczuć, rzucają nimi na prawo i lewo, nawet tym, których nie znają, którzy jedyne na co zasługują, to... du du du.
Jednak wyszedłem z siebie w ostatniej chwili. Rozumiem, że nikt mi nie pomoże. Rozumiem, że nikt nie poda mi ręki. Rozumiem, ale nie mogę tego pojąć. To w takim razie po co mi oni wszyscy?! Czy nie wystarczę sobie za cały świat? Czy nie mogę skierować mojego szczęścia do wewnątrz i tam spokojnie sobie siedzieć?
Zawsze sprawiało mi radość ratowanie innych ludzi. Jednak gdy ktoś pytał mnie:
jesteś szczęśliwy?
nie potrafiłem kłamać, a oni nie rozumieli, że być szczęśliwym a być radosnym to dwie różne rzeczy. Szczęście jest stanem. Stanem duszy i umysłu w jedności. A radość jest momentem - dłuższym lub krótszym. Ale tak, radość sprawiali mi inni ludzie. Nadal tak jest. Widzę w nich piękne historie, tysiące zapisanych kartek, książki z cudownymi okładkami, najbardziej wzruszającą poezję świata. Och, żyły mógłbym sobie dla nich wypruć, jeśli coś by to dało!
Problemem było to, że nie potrafiłem stanąć przed lustrem i powiedzieć:
tak, to jestem Ja. Leon, to jest Leon. Opiekuj się Leosiem, dbaj o niego i hamuj te mesjanistyczne zapędy, jak zaczną być dla niego niebezpieczne.
Może dlatego nikt mnie nie zatrzymał? Może dlatego zgubiłem się w tej wiecznej plątaninie, czarnej dziurze mojego ja. Wyszedłem z siebie i to co zobaczyłem tak mnie przeraziło, tak mną wstrząsnęło, że aż zapadłem się w Sobie, uciekłem od ludzi, uciekłem od radości i majtałem nogami w tym gównie, by jakoś utrzymać się na powierzchni. Z trudem.
Powiedziałem sobie, że nieważne, co się dzieje w moim życiu - zamykanie się na ludzi to ostatnia rzecz, jaką powinienem zrobić. I jak to ja, wszechwiedzący "Leon zrobi to sam", wybrałem opcję najgorszą z możliwych. Później siedzę sam na łóżku pod stertą kocy i zastanawiam się:
dlaczego nikt nie chce ani nie potrafi przebić tego muru?
No to powiedz mi, jak ktoś ma to zrobić, gdy wciąż uciekasz od ludzi?! No jak? Jesteś skończonym idiotą, Leon. Wyjdź ze mnie, bo żyć z tobą nie mogę.
Nie musicie mi mówić, że ja i Ja to integralna całość. Wiem to. Wiem to i wkurzam się niesamowicie. Gdyby Ja mogło to skopałoby dupę temu ja tak, jak ja często kopie Ja. Rozumiecie?
- Czekaj, do kogo ty w ogóle mówisz?
- Do nieznanych części siebie, nie przerywaj.
Próba powrotu do ludzi nie jest tak prosta, jak ucieczka od nich. Jak uciekasz, masz wrażenie, że nikt nie próbuje cię zatrzymać. Ale jak chcesz wrócić... Czujesz, że nikomu ten powrót nie jest potrzebny. Że pchasz się tam, gdzie nie jesteś pożądany ani chciany. Wtedy zaczyna się ten proces prania sobie mózgu, wdrażanie metody kłamstw, która dopuszczalna jest jedynie w stosunku do siebie samego. Nigdy nie okłamuję ludzi, bo widzę, że ci, którzy mnie niegdyś okłamali, walczą ze swoim sumieniem przez lata.
Śmieję się do lustra.
Cóż, dobrze wiedzieć, że mają jakieś sumienie.
Wzruszam się bezmiernie, że w ogóle jeszcze pamiętają uczynione krzywdy, gdy sam o nich zapomniałem. Wzruszam się częściej, gdy przekonuję sam siebie, że robię dobrze. Wzruszam się bez przerwy, gdy kłamię sobie w twarz i biorę to za prawdę, bo pragnę, by było prawdą. Wciąż się wzruszam, ale i tak częściej wzruszam ramionami.
Wiesz, jak to jest być dla kogoś tak nieistotnym, że aż niewartym nawet słowa?
- Chwila, Leon, a teraz do kogo gadasz?
- Do tej części siebie, o której nawet ja zapomniałem. Zamknij się, ładnie proszę.
Odpowiada, że wie. Że mnie rozumie. Ha! Więc tak to jest czuć się i być zrozumianym. Niewiele się zmienia... Chyba że na gorsze. Boże, czuję się jeszcze gorzej. Czuję się okropnie, że nie jestem jedynym, który czuje ten przejmujący ból niebędący bólem. Jednak muszę to sobie powiedzieć. Tę jedyną prawdę, która możliwe, że uleczy złamane serce... Nie dość, że nie byłeś wart słowa, wspomnienia o twoim istnieniu. Nie byłeś wart niczego. Totalnie niczego. Byłeś niczym, tylko przystankiem, na którym można przeczekać chwilę samotności. Który można opuścić dla lepsze.... du du du (podłapałem to od Borszewicza i miał rację, "du du du" rzeczywiście zatrzymuje plątaninę myśli).
Powiedz mi:
co zrobisz z tą informacją? Pozwolisz, by jak rak niszczyła cię powoli od środka, czy zamienisz ją w swoją własną siłę?
Ludzie tacy jak my, Leon, są najbardziej narażeni na zranienia i choroby serca. Ludzie, którzy odbierają świat zbyt emocjonalnie, którzy nie radzą sobie ani ze stresem, ani z odrzuceniem, muszą lepiej zarządzać swoimi uczuciami. Paradoksem jest to, że oni nie znają swoich uczuć, rzucają nimi na prawo i lewo, nawet tym, których nie znają, którzy jedyne na co zasługują, to... du du du.
Jednak wyszedłem z siebie w ostatniej chwili. Rozumiem, że nikt mi nie pomoże. Rozumiem, że nikt nie poda mi ręki. Rozumiem, ale nie mogę tego pojąć. To w takim razie po co mi oni wszyscy?! Czy nie wystarczę sobie za cały świat? Czy nie mogę skierować mojego szczęścia do wewnątrz i tam spokojnie sobie siedzieć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz