piątek, 11 września 2015

Tragizm narodzin

Jeden dzień z życia

Wybrać jeden dzień to jak zgubić się. Zgubić się na dobre we własnym życiu.
Przepycham się łokciami i rękami, łapię pierwszy oddech (każdy kolejny będzie już monotonią, najgorsze, że ten "pierwszy" był zupełnie nieświadomy). Rodzę się na ulicy Szpitalnej, śpię jak w wodzie destylowanej i wyławiają mnie baby w białych fartuchach.
Nie zdaję sobie sprawy, że cokolwiek się dzieje, że istnieję. Nie widzę niczego poza jedzeniem i snem (chociaż jeśli chodzi o sen, to go nie widać, więc nawet to jest złudzeniem).
Wymachuję rękami i nogami, nagle znajduję się w ramionach mamy, jem i idę spać. Śni mi się, że śnię. Śni mi się, że żyję. Śni mi się, że cokolwiek. że istnieję.
Płaczę, krzyczę, rozbierają mnie, ubierają. Śpię.
I tak cały dzień.
Przychodzi wieczorem mama i mówi mi "jesteś moim najwspanialszym i najdroższym skarbem", a ojcu, że to najpiękniejszy dzień w jej życiu.
Jeśli tak ma wyglądać to "życie" o którym mówią: sram, sikam, jem i śpię, a oni się z tego cieszą, to zabierz mnie mamo z powrotem!
Ja to myślę? A może to właśnie jest ten sen?
Patrzę w sufit, zamykam oczy - ciemno! Otwieram oczy - jasno!
Ale bajer, ale świetne, ale super! Jeszcze raz tak chcę!
Ciemno, jasno, ciemno, jasno, ciemno, jasno.
Tam poprzednio to było tylko ciemno. Zawołam mamę.
Wołam ją, i słyszę, jak mówi tacie "och, płacze, może dzieje się coś złego?"
Ale mamo, ja chcę tylko wiedzieć, czemu jak zamknę oczy to jest ciemno, a jak otworzę to jasno! O, i powiedz mi, czym jest jasność, bo też się zastanawiam.
"Może zawołajmy lekarza?" - proponuje, kołysząc mnie delikatnie.
Nie, odpowiedz mi tylko na moje pytanie! Pokopię ją trochę, może zwróci na mnie uwagę.
"Niech idzie spać" - mówi tato o zabiera mnie na ręce, odkłada do tej wody destylowanej.
Tato no, ja tylko mam kilka pytań. Ale okej, pójdę spać. Zapytam jutro.
Bo będzie jutro, prawda?

Obudziłem się.
Cisza.
Spokój.
Słyszę oddech. O, mama śpi! Czyli nie zadam jej kolejnego pytania. Pomyślmy, jak to możliwe, że słyszę. Czym w ogóle jest to "słyszenie"?
Albo widzenie, czym jest? Jak ja widzę? Czym widzę? To są oczy, ale jak one widzą?
Nie będę budzić mamy, muszę to zapamiętać i zapytać kolejnego dnia. Czy kiedyś tam. Kiedy? Czym jest kiedy? Czym jest dzień?
Gorąco mi. Dlaczego mi gorąco? Albo ciepło... Sam już nie wiem. Cośtam mi jest i cośtam czuję.

***

To był chyba jeden jedyny dzień, w którym cokolwiek wiedziałem. Wiedziałem, gdzie jestem. Z każdym kolejnym dowiadywałem się coraz więcej i gubiłem coraz bardziej. Tworzyłem labirynty z własnych myśli i uczuć, gdy dowiadywałem się, jak powstają.
Dziś każdy kolejny dzień jest monotonią. Ciągle jakieś wydarzenia, zdarzenia, przełomy. Ciągle jakieś metafizyki nie do opisania, jakieś zadania (nie tylko matematyczne) do rozwiązania i jakieśtam wiersze do zinterpretowania.
Jutro pójdę na rozmowę o pracę, nie dostanę pracy/dostanę pracę. Zarobię pieniądze i wydam pieniądze. Zbuduję dom i zamieszkam w domu. Posadzę drzewo i podleję drzewo. Spłodzę syna i wychowam syna i oby nie był obdarzony przekleństwem ojca "żyć z dnia na dzień". "Od piątku do piątku".
Dziś też mam parę pytań do mamy. Mama nie potrafi na nie odpowiedzieć i mawia, że za bardzo się przejmuję. Mamo, co jeśli jutro wpadłbym pod samochód? Mamo, co jeśli zawali albo spali mi się dom? Mamo, co jeśli zacznę żyć tak na prawdę? Co jeśli przestanę śnić? Czy żyję, bo śnię? Czy sny mają wpływ jakikolwiek na cokolwiek w czymkolwiek na tym padole?
Mamo, czym jest szczęście? Czy ja jestem szczęśliwy? Jeśli nie, to czy będę? Mamo, czy dam komuś szczęście? Czy daję Ci go wystarczająco? Mamo... Opowiedz mi o dniu, w którym się urodziłem.


Jaki dzień możecie określić jako jedyny w życiu?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz