czwartek, 29 listopada 2018

Nadal szukam odpowiedzi na pytanie

Słów rodzących się w głowie samoistnie boję się najbardziej. Snuję domysły, kto je tam wkłada bez mojej wiedzy i zgody, kto je pielęgnuje, przemienia w myśli i pragnienia. Biegają po łąkach mojej wyobraźni obleczone jedynie w milczenie, bardzo chciałyby ujrzeć światło dzienne, jak i żeby ktoś im odpowiedział również słowem.
Ale ja nie mówię i nie powiem. Najzwyczajniej - nie umiem (choć mój psycholog twierdzi, że się boję).
Mężczyzna idący z naprzeciwka zatrzymał się gwałtownie, dłonie miał schowane w głębokich kieszeniach długiego płaszcza powiewającego na wietrze, a na twarz nie docierało światło latarni. Widziałam jedynie oczy wpatrujące się we mnie, przyspieszyłam więc kroku i minęłam go ze spuszczoną głową. Kątem oka zobaczyłam, że na jego twarzy lśnią grochy łez.
Nadal nie wiem, jak to jest, że mijają się dwie osoby z pękniętymi sercami i udają, że nic nie widzą - choć w środku obie krzyczą, że potrzebują chwili uwagi, choćby milczenia, złapania za rękę, skoro nie zasługują na nieskończoną miłość.
Dziś mijają dwa lata, trzy miesiące i pięć dni, gdy ostatni raz ktoś mnie przytulał. Chodzę obok siebie na palcach, by przypadkiem nie spłoszyć albo nie obudzić (tego czegoś drzemiącego tam w kącie, pod pajęczyną pełną much i pająków). Jest tyle ludzi, o których myślę, a których widziałam raz w życiu. Przeszłam obojętnie albo powiedziałam coś nie tak. Rozmawialiśmy przy kawie, a następnego dnia rozpłynęliśmy się w pustce. Ściskaliśmy dłonie i poszliśmy każde w swoją stronę. Jak to jest, że gdy potrzebujemy przytulenia, splatamy ręce na piersi, gdy potrzeba porozmawiać, potrafimy milczeć jak groby? Nadal szukam odpowiedzi na pytanie, jak to możliwe, że jednemu z nas życie pomyliło się ze śmiercią?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz