wtorek, 4 lutego 2020

Modlitwa człowieka zmęczonego życiem



Boże, nie umiem dziękować Ci
za wszystkie moje troski i żale.
Mam już dość dni,
w których chodzę, szukam i nie mogę znaleźć.
Czym są moje miesiące do Twojej wieczności?
Spoglądasz na moje obolałe dłonie,
serce tak szczelnie otoczone murem,
że już całe z kamienia dogorywa w ciemności
i nie może, nie chce dojść do końca.
I przecież już nie powinno umieć kochać,
już nie powinno boleć,
a wciąż i wciąż bezsilnie próbuje zrozumieć życie.

I nie umiem Cię, Boże, chwalić za wszelkie dziwy,
skoro człowiek zmęczony wciąż chodzi nieszczęśliwy.
Nie dajesz mu radości i ciepła,
ukrywasz się za zegarem
i każdego dnia każesz wybierać,
trwać, i trwać, i wytrwać nieprzerwanie.
Tak, człowiek zmęczony życiem, co żyć nie potrafi,
niby marzy o wieczności, ale jeszcze nie teraz,
prosi o Słowo, o wsparcie, o znaki,
Ty milczysz, i milczysz, i milczysz.
A on, święcie przekonany,
że wszystko należy robić dla Ciebie i dla Twojej chwały
wychodzi z domu do ludzi,
mówi o Twej dobroci i jasności,
a w głębi skamieniałego serca czuje,
że nie masz dla niego miłości.

Każesz rozdawać okruszki,
które mnożysz w nieskończoność przez zero,
a w zamian dajesz noce ciemne i chłodne,
belki na plecy, poczucie, że to serce
już nie jest jej godne…
Już nawet nie prosi, nawet się nie domaga,
tylko cicho skomle w ciemności, krzycząc w poduszki:
„Może właśnie to jest mój krzyż,
ja kocham wszystkich,
a mnie już nikt”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz