niedziela, 17 czerwca 2018

Najgorsze co robię w życiu, to bycie wiernym

Najgorsze co robię w życiu, to bycie wiernym. Wiernym ideałom, których nikt nie podziela. Zasadom, które w życiu nie mają odniesienia. Własnemu sumieniu, gdy nikt wokół mnie nie ma sumienia. Ludziom, którzy na wierność nie zasługują.
Ona sprawia, że za szybko się przywiązuję i umieram i budzę się bez serca po ciężkiej nocy pośród nic nie znaczących słów i osób, dla których jestem pyłkiem na wietrze.
Patrzę czasami w swoje oczy tak długo, że hipnotyzuje mnie ich przerażenie, zakorzenienie w samotności i świecie, który nie istnieje. Łza spływa na kącik ust, gdy uświadamiam sobie, że trwam w pustce. Że wierność mnie zabija i wyrywa serce co rusz na nowo. Próbuję robić dużo, jak najwięcej, by nie myśleć, że w gruncie rzeczy nigdzie jestem i nigdy nie będę. To jest tak ciężkie, że siniakami osadza się na powiekach.
Wkładam w worki pod oczami jakieś słowa, do których mogę się przywiązać, i jakieś gesty, które mogłyby nie być puste, gdyby nie fakt, że pochodzą od ludzi chcących brać, brać, brać i niebędących w stanie dać choć drobinki od siebie. Nie zostawiają włosów na mojej koszuli, więc na co mi myśleć o czymś więcej.
Czuję się jak dziecko na dnie wyschniętej studni. Niżej upaść się nie dało. Podskakuję nieznacznie, próbuję odbić się od dna i chwycić czegoś. Ale wszystko jest daleko. Za wysoko. Skomlę i skaczę żałośnie, mając nadzieję, że coś tym zmienię. Że nauczę się skakać tak wysoko, że polecę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz