niedziela, 10 stycznia 2016

Porusza się kukiełka

Pośród białych ścian siedział sam. Milczał do sufitu i myślał, co mógł zrobić, żeby to się nie wydarzyło. Myślał, co przez co wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. W uszach szumiała jeszcze zeszłowieczorna wódka, która nie przynosiła już poczucia radości, chęci śmiechu, nieudolnych tańców. Procenty opuszczające powoli jego ciało robiły miejsce na przejmowanie się sobą, wszystkimi w koło i tamtym wieczorem.
– Gdybym powiedział jej te dwa zdania mniej, albo dwa słowa więcej. Gdyby zrobił to, czego nie robiłem...
– Strach – usłyszał w głowie szept, jakby z zaświatów. 
– Zbliża się szaleństwo. Wypływam na morze obłędu – westchnął.
– Strach! – głos wzmógł na sile. 
Postanowił go zignorować, uznając, że jest to efekt parującego już alkoholu. Wrócił do swojego kreatywnego zajęcia, jednak mimo woli zaczął rozmyślać nie o różnorakich możliwościach, a o strachu.
W sumie to bardzo dziwne... Strach człowieka hamuje, napędza, ratuje, wpycha w szaleństwo, goni, śledzi. Boję się. Boję się też bać, bo wiem, że idąc po zamarzniętym jeziorze mogę wpaść, gdy się zatrzymam. Mogę w jednej chwili zostać tak sparaliżowany, że nie zrobię już kolejnego kroku. Mogę też zacząć biec, uciekając przed mnożącym się za mną krami. I nawet, gdy się uda, strach pozostaje nadal. Nie wszedłbym kolejny raz na taflę tego samego jeziora.
– Szaleniec! – krzyknął, uderzając się ręką w czoło, po czym zaśmiał się głośno i rzucił butelką w ścianę. Szkło rozprysło się na kawałki, a Leon ani drgnął na dźwięk rozsypującego się szkła. Tylko się bał, że wbije sobie kawałek w stopę, więc postanowił nie ruszać się z łóżka, dopóki nie wróci jego żona. – Jak kocha, to wróci. Ja poczekam.
Wyciągnął rękę po pilota, po czym włączył telewizor. Prezenterka ubrana w krwistoczerwoną sukienkę tuż przed kolano, stała bokiem do kamery, zwrócona ku swojemu rozmówcy. 
– W Hongkongu odnotowano kolejny zgon spowodowany tą tajemniczą chorobą. Czy szybko się ona rozprzestrzenia? – kobieta zadała pytanie z wyuczonym tonem, akcentując oddzielnie każde słowo i sztucznie wyrażając emocje, które miały nią wstrząsnąć przy tych słowach.
– Dawno nie widzieliśmy podobnego przypadku. Choroba rozprzestrzenia się z prędkością światła, dlatego postanowiliśmy odizolować zarażoną część miasta. Miejmy nadzieję, że uda się ocalić...
Leon zerwał się z łóżka, założył kapcie i szurając po podłodze, żeby kawałek szkła nie zrobił mu krzywdy, pobiegł po kurtkę, szybko założył buty i już pędził w jej stronę. Domyślił się, że pojechała do przyjaciółki, zabierając ze sobą Lilę i jej ukochanego Yorka. Nie było czasu do stracenia, jeśli przybędzie drugi to... Nie, nie mógł. Musiał być szybciej, szybciej od światła.
Walił pięściami w drzwi, aż otworzyła mu drobna brunetka. Wszedł od razu do mieszkania i zawołał żonę po imieniu. Wyszła z salonu, stanęła przed nim, wkładając pokerową maskę na twarz. 
– Czego chcesz? – wysyczała przez zęby. Nie zdążyła jednak powiedzieć nic więcej, bowiem Leon w zabłoconych butach przestąpił próg i chwycił ją mocno w ramiona.
– Och, Najdroższa. Bałem się, że przyszła już do ciebie zaraza z Hongkongu.
– Zaraza z Hongkongu, o czym ty... – wessał się namiętnie w jej usta. Nie potrafiła protestować, jak planowała przed jego przyjściem. Niespodziewanie sznurki odczepiły się od jej nadgarstków, opuściła ją obawa rychłego zakończenia związku i z lekkim sercem mogła przyciągnąć go do siebie.


Charles Bukowski
pociągnij za sznurek, 
a poruszy się kukiełka

każdy facet musi zdać sobie sprawę
że to wszystko może zniknąć w
jednej chwili:
kot, kobieta, praca,
przednia opona,
łóżko, ściany, pokój;
wszystkie rzeczy
najpotrzebniejsze do życia,
łącznie z miłością,
spoczywają na fundamentach z piasku -
i pojedyncze zdarzenie,
nieważne jak od ciebie odległe:
śmierć chłopca w Hongkongu
albo śnieżyca w Omaha
może przynieść ci zgubę.
cała twoja porcelana rozbije się o
kuchenną podłogę, wejdzie twoja dziewczyna
a ty będziesz stał pijany
w samym środku tego wszystkiego i kiedy zapyta:
mój boże, co tu się stało?
odpowiesz: nie wiem,
naprawdę nie wiem.


Ludzie są kukiełkami.
Nie! Każdy ma prawo decydować o swoim losie.
Nie! To los decyduje o człowieku.
Nie! Bóg zaplanował naszą drogę, człowiek jedynie wypełnia przeznaczenie.
Człowiek musi być wolny, by mógł się rozwijać. 
Prawda jest taka, że każdy z nas ma swoje przekonania. Jednak niezależnie od nich, wszystko jest niepewne. Wszystko spoczywa na fundamentach z piasku i za pstryknięciem palców może zniknąć. Wielu ludzi podziela przekonanie, że jak już coś się zdobyło, to nie trzeba się o to starać. Mam kota, kot ma miskę pełną żarcia – więcej do szczęścia mu nie trzeba. Masz kobietę, kobieta ma ciebie – nie musisz jej już "zdobywać". Masz pracę, umowę na długi okres – praca zostanie, nie ma bata... Jednak przychodzi dzień, w którym dom lega w gruzach, a wraz z nim wszystko. Zmieniają się przekonania, przychodzi kryzys życiowy i światopoglądowy. 
Nie wiem, czy jest to temat kontrowersyjny. Chyba potrzebowałam się po prostu wypisać. Wiem jedno: strach (czy też duma) nie może nas ograniczać i przysłaniać tych ważnych spraw i rzeczy w życiu. Należy robić wszystko, by nie mieć nigdy okazji opuścić bezradnie rąk, na ustach ze słowami
nie wiem,
naprawdę nie wiem.
Nie chcę prawić tutaj morałów, ale uważam, że nie powinniśmy pozwolić na kierowanie sobą przez innego człowieka, na ograniczanie naszej wolności i indywidualności. Nie powinniśmy więc też osiadać na laurach i pozwalać, by ograniczał nas strach. On powinien motywować, pomimo faktu, że wszystko zbudowane jest na niepewności. Nie warto zalewać się do nieprzytomności, nie warto szukać wsparcia w szale czy nadmiernym myśleniu. Zdawać sobie sprawę nie znaczy rozpaczać. Znaczy działać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz