niedziela, 23 grudnia 2018

Spakowałam walizki, książki

Spakowałam walizki, książki poukładałam w kartonach. Odczepiłam breloczki od kluczy, zdjęcia zabezpieczyłam w teczce, wspomnienia spisałam w notesie z mapą. Przygotowałam papiery o przeniesienie, przecierpiałam milion telefonów do obcych ludzi, zarezerwowałam sobie kawałek nowego miejsca. Stanęłam na brzegu tego miasta, na brzegu świata i spojrzałam jeszcze raz na to wszystko, co miałam przed sobą, za sobą, wokół siebie... przy sobie. I już niczego nie byłam pewna poza tym, że nie jestem w stanie tego zostawić. Nie jestem w stanie porzucić wszystkiego, co udało się zburzyć i wybudować w ciągu ostatnich trzech lat. Nie jestem w stanie opuścić wszystkiego i wszystkich, jak niegdyś sama zostałam opuszczona. 

Wtedy obiecałam sobie, że nikogo nie zranię. Nikogo nie potraktuję tak, jak zostałam potraktowana, a teraz stałam na brzegu morza i uświadamiałam sobie powoli, że wpadłam we własne sidła. Rozbiłam się o mur, który wybudowałam gołymi rękami cegiełka po cegiełce. Potraktowałam siebie tak, jak za wszelką cenę starałam się nie traktować innych. Ja stałam się swoim najpodlejszym oprawcą. 

I nie mam pojęcia, jak to odkręcić. 

Wróciłam do mieszkania, chociaż nie umiałam powiedzieć, że wracam "do siebie". Jedyne, na co miałam siłę, to założenie breloczków do kluczy.
Torby i kartony wciąż stoją zapakowane, fotografie leżą twarzami na stole. Siedzę na środku i patrzę na to wszystko, nie wiem jak się zabrać za ułożenie się tutaj na nowo. Tylko się modlę o osobę, która wpadnie, narobi rabanu, pootwiera pudełka i zapełni szafki. Pociągnie mnie do góry i pokaże, że nic nie przepadło. Wszystko może wrócić na swoje miejsce, wszystko może znaleźć nowe miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz