niedziela, 4 października 2015

Ludzie (nie)poprawni lirycznie

Codziennie rano chodziłem po świeże bułki do piekarni. Wstawałem przed rodzicami i wychodziłem z domu, ubierając lewego buta na prawą stopę. Czasami zaspany zakładałem ogromne kalosze ojca i wyglądałem, jakbym się w nich topił. Spojrzenia ludzi w kolejce były bezcenne, uśmiech wpełzał na moje usta, jednak chowałem go za opadającymi na twarz włosami. Jedna dziewczynka zapytała mamy 
ten chłopczyk ma za duże buty, czy on jest biedny czy niebezpieczny?
Kobieta wzięła ją na ręce i szepnęła coś do ucha, zapewne że tak nie wypada, nie mów wszystkiego, o czym myślisz, mogłaś chłopczyka urazić, nie można mówić wszystkiego, co ślina na język przyniesie.
Wielce wzburzona istotka zaczęła się tarmosić w jej ramionach, bo ona chce na nogi. Stanęła jak dama, poprawiła czerwony płaszczyk i chusteczkę na głowie i jak najbardziej poważnie spojrzała na mamę i odpowiedziała, że dzisiaj każdy kłamie i wszystko przemilczowuje, ale tak nie można mamo, ludzie muszą być wobec siebie szczerzy, bo skąd będą wiedzieć, czego od siebie chcą?
Wszyscy zniecierpliwieni oczekiwaniem na świeże pieczywo i nie do końca obudzeni, spojrzeli na dziewczynkę przecierając oczy i pozbywając się ostatnich śpiochów. Kąciki moich warg to się unosiły, to opadały, aż w końcu wybuchnąłem gromkim śmiechem, który pośpieszył sprzedawczynię w podeszłym wieku, by podbiec z wózkiem aromatycznych bułek i chlebków. 
- Pani jest dorosła - krzyknąłem, nie mogąc opanować śmiechu. - Ja jestem po prostu dzieckiem, które pomyliło swoje buty z butami ukochanego ojca i jest to dla mnie przezabawne, nie smutne albo przykre. Przykre jest to, że damie w czerwonym płaszczyku wmówiła pani, że biedni są niebezpieczni.
Większość dorosłych patrzyła na mnie, jakby zaraz oczy miały wylecieć im w kosmos i osiąść na sznureczku obok Ziemi czy Marsa, albo do razu uderzyć w Słońce i zamienić w proszek. 
Lubiłem wtedy wracać do domu, podjadając po drodze świeżutkiego rogalika i upajać się zapachem wyglądającym dyskretnie z torby na ramieniu. Wchodziłem do domu, zrzucałem przebranie biednego i niebezpiecznego chłopca i pędziłem prosto do sypialni rodziców. Wyciągałem wtedy jedną bułkę i przystawiałem rodzicom do nozdrzy. Tato budził się podrażniony wyobrażeniem smaku i wylatywał z łóżka jak poparzony, wstawiał wodę na kawę, kroił pieczywo, smarował masłem i twarogiem, a ja ozdabiałem kromki rzodkiewką i szczypiorkiem, tworząc uśmiechniętą buzię. Mamę budził aromat kawy. Otulała się szlafrokiem i wchodziła do kuchni, szepcząc pod nosem mmm, jak tu pięknie pachnie i całując najpierw tatę, następnie mnie. 
-Nie powinieneś był tak mówić. Ta pani jest starsza od ciebie, do starszych trzeba się odzywać z szacunkiem.
-Ale mamo, ona przy mnie mówiła jej coś o mnie na ucho, a sama mówisz, że w towarzystwie nie można tak! - protestowałem każdego ranka, gdy mama już w pełni przytomna uświadamiała sobie, że znowu wyszedłem z domu sam bez jej pozwolenia
-To zupełnie inna sytuacja, musisz...
-Mamo, przestań mi już mówić co muszę, tylko jedz, bo buźka przestanie się uśmiechać. Mam dość mówienia mi, co muszę, co jest dobre, szanowne i poprawne. Jestem dzieckiem, ale nie jestem głupi i myślę i chcę mówić, co myślę!

-Leoś, czasami nie można mówić co się myśli. Ludzie nie oczekują od ciebie szczerości, tylko że usłyszą to, co chcą usłyszeć - mówiła przytulając mnie do siebie i wgryzając się w bułkę, którą miała w zwyczaju od razu popijać kawą.
Dopiero teraz, gdy dane mi było dojrzeć, wiem, co mama miała na myśli. I boję się. Boję się, że z każdej strony płyną oszustwa, że jestem w twarz chwalony, a za plecami krytykowany. Boję się, że nie mam już komu ufać i tylko aromat tamtych chwil pozwala mi brnąć dalej w to, co jest dla mnie ważne. Bo dziś nie jestem pewien niczego, uwięziły mnie schematy w swoich kolczastych ramionach i nie mogę się od nich uwolnić, nawet gdy mnie puszczają.


Pantofelek Andrzej Bursa

Dzieci są milsze od dorosłych 
zwierzęta są milsze od dzieci 
mówisz że rozumując w ten sposób 
muszę dojść do twierdzenia 
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek 

no to co 

milszy mi jest pantofelek 
od ciebie ty skurwysynie. 


W ostatnich Kontrowersjach, w których gościliśmy Andrzeja Bursę, wielu z Was powiedziało, że nie zna tego Pana! Byłam zaskoczona, więc przedstawiam Wam kolejny jego wiersz z krótką moją a'la interpretacją w postaci opowiadania.
Bursa pokazuje mi w tym utworze, że ludzie zamienili się w roboty zaprogramowane na dany tok myślenia. Chcą być logiczni, przyczynowo-skutkowi i jak najbardziej poprawni. Po jedynce ma być dwójka, po dwójce trójka i nie można skoczyć w bok, by była dwudziestka.
Domyślam się, że podmiot liryczny z kimś rozmawia. Jest to osoba o ciasnych horyzontach, dla której jest biel i jest czerń, jest tak i nie - nic pomiędzy. Łańcuch myślowy opiera się na schemacie:
Dorośli -> dzieci -> zwierzęta (...)->pantofelek
Nie może nagle się pojawić domek w lesie, bo jest wytworem człowieka.
Niepoprawne w utworze jest to, że podmiot liryczny zwraca się do swego rozmówcy w sposób niekulturalny, uważany w społeczeństwie za niepoprawny. Nic się dalej nie dzieje, więc wszystko pewnie umilkło, no bo jak można się odezwać w ten sposób do człowieka, z którym prowadzi się luźną dyskusję? No niemożliwe, jak on tak mógł, to niedopuszczalne...
Dzisiaj również nie możemy mówić, co myślimy, bo nie zawsze zostanie to przyjęte zgodnie z naszymi intencjami. Słowa często są przekręcane i powodują wiele niesmacznych sytuacji, burz medialnych i kontrowersji.
Mnie robi się przykro, gdy słyszę w telewizji słowa "jeśli macie odwagę powiedzieć to swoim wyborcom, to im to powiedzcie...". Nie znam ludzi, którzy mną rządzą. Nie mogę być pewna, czy mówią to, co myślą. Automatycznie przekłada się to na życie prywatne: skąd mogę mieć pewność?

1 komentarz:

  1. Uwielbiam takie posty :)
    Pozdrawiam serdecznie ;*
    http://ravenstarkbooks.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń